Ostatnimi czasy często czytuję zbiory opowiadań z historiami od różnych autorów, ale z jednym wspólnym elementem. Tym razem jednak opowiem Wam o czymś dokładnie odwrotnym – antologii od jednego pisarza, ale za to bez motywu przewodniego.
Robert Szmidt jest klasą samą w sobie i fanom science fiction przedstawiać go nie trzeba. Jeśliby jednak ktoś miał ochotę sięgnąć po fantastykę po raz pierwszy, zapewniamy, iż jego pióro jest gwarancją najwyższej jakości.
Ciemna strona księżyca to tuzin opowiadań po raz pierwszy zebranych w jeden, niepowtarzalny tom. Można tu znaleźć prześmiewcze fantasy, akcyjne science fiction, horrory i oczywiście ponurą postapokalipsę. Bohaterowie zmagają się z realiami fantastycznych światów, z własnymi demonami i doświadczeniami granicznymi. Wyobraźnia autora nie zna granic. Przekracza je.
– opis wydawcy
Ciemna strona księżyca to zbiór opowiadań Roberta J. Szmidta o tematyce wszelakiej – od komedii, poprzez postapo i sci-fi, na fantasy kończąc. Rozstrzał mamy tu zatem relatywnie duży. Jakościowy zresztą, niestety, również.
Antologię posortowano tematycznie, tak żeby zbieżne gatunkowo historie znajdowały się koło siebie. Na pierwszy ogień rzucono to najlżejsze, komediowe opowiadania – i w moim odczuciu był to trochę strzał w kolano. Aniołowie i To będą inne święta kompletnie rozminęły się z moim czytelniczym gustem. Wygląda na to, iż poczucie humoru moje oraz autora prawie wcale nie ma punktów wspólnych. Oba bazowały na pomysłach, które w zamyśle miały być prawdopodobnie nowatorskie w swoim absurdzie, aczkolwiek, paradoksalnie, mnie wydały się banalne i donikąd nieprowadzące. Kiepski werdykt jak na pierwsze spotkanie z pisarzem.
Fot. materiały promocyjne (Facebook/Wydawnictwo Starship)Dopiero trzecie opowiadanie, Objazd, nieco przełamało tę negatywną passę, mimo iż bazowało na podobnym schemacie – czyli rozbawianiu absurdem. Było ono króciuteńkie, ale to na swój sposób jego największa zaleta. Pokazało gag, na który wpadł autor i od razu się skończyło, co dało żartowi wybrzmieć, ale przy tym nie „przebrzmieć” jak w poprzednikach.
Później, na szczęście, przeszliśmy już do tytułów, w których faktycznie widać było pomysł na dłuższą historię, a nie jedynie dowcipy. Tak oto wkroczyła na scenę Cicha Góra, czyli opowieść, która z całego zbioru podobała mi się chyba najbardziej. Inspirację dla niej stanowił oczywiście Silent Hill, co dobitnie widać już po samym tytule (ang. silent – cichy, hill – wzgórze). Zatopiony we mgle horror na kilkadziesiąt stron znacząco poprawił moje oczekiwania wobec reszty książki, co zresztą choćby udźwignęła. Po Cichej Górze dostałam jeszcze kilka historii postapo i sci-fi, które wypadły naprawdę w porządku i dostarczyły mi niezłej rozrywki. Zbiór zamknęły z kolei trzy opowieści fantasy, z czego co najmniej dwie ściśle powiązane (ostatnia być może też jest z tego samego uniwersum, natomiast nie sposób jednoznacznie stwierdzić). Tego gatunku nie jestem już jakąś szczególną fanką, aczkolwiek czytało się je bezboleśnie. Gdybym go lubiła, to pewnie by mi się podobały.
Fot. materiały promocyjne (Facebook/Wydawnictwo Starship)Bohaterowie wszystkich opowiadań wydawali mi się jednak na ogół dość płytcy, jeżeli mam być szczera. Takie są niestety uroki krótkich form – trudno upchnąć tu rozwój postaci tak, żeby przy okazji nie zanudzić czytelnika ekspozycją. Kilkoro z postaci chętnie zobaczyłabym w związku z tym w czymś dłuższym, bo miały potencjał. Szczególnie lore tytułowej Ciemnej strony księżyca mnie zainteresowało. jeżeli ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, jest na bieżąco z twórczością Pana Szmidta i orientuje się, czy ten pomysł był gdzieś rozwijany, to ładnie proszę – dajcie znać w komentarzu.
Podobnie jak treściowo, w kwestii technikaliów Ciemna strona księżyca również ma swoje wzloty i upadki. Korekta ujdzie w tłoku, a strony otwierające rozdziały są ładne, natomiast mam pewien problem z okładką. Jestem niemal pewna, iż przynajmniej jej tło – postać z przodu chyba nie, ale głowy nie daję – zostało wygenerowane przez AI i puszczone do druku bez poprawek. Neony, które na nim widać, to zbieranina nic nieznaczących, losowych liter z kilku różnych alfabetów. Istotna część z nich jest też „rozmyta” w sposób charakterystyczny dla sztucznej inteligencji, chociażby tej z Canvy Premium. Widać to szczególnie po co mniejszych literach oraz napisach usytuowanych pod kątem. Moje podejście do AI jest dość liberalne i nie mam nic przeciwko, by graficy się nim czasem wspomagali (podkreślam: wspomagali, nie wyręczali), ale takie kwiatki to by jednak wypadało skorygować.
Podsumowując, Ciemna strona księżyca to przyjemny zbiór i całkiem dobry początek przygody z autorem, pokazujący szeroki przekrój jego pisarskich możliwości w różnych gatunkach. Niektóre historie weszły mi lepiej, inne – zdecydowanie gorzej, ale uśredniwszy całość, jestem w miarę zadowolona. Być może jeszcze kiedyś sięgnę po inną książkę Pana Szmidta; horrorowe historie w jego wykonaniu przypadły mi do gustu, sci-fi zresztą choćby też. Mam tylko nadzieję, iż przy kolejnym zetknięciu powita mnie okładka lepiej dopracowana przez człowieka.

Autor: Robert J. Szmidt
Okładka: Tomasz Maroński
Wydawca: Starship
Premiera: 24 września 2025 r.
Oprawa: miękka
Stron: 396
Cena katalogowa: 49,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Starship. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Starship)






