Inaczej być nie mogło

newsempire24.com 17 godzin temu

Inaczej być nie mogło

— Dzień dobry, Teodoro. Jak się masz? Dawno cię nie widziałam. Córka jeszcze nie zamąż poszła? — zatrzymała przed sklepem starą znajomą.

— Daj Boże zdrowie. A ty czemu pytasz? Masz kogoś na oku? Nam byle kto nie pasuje. Moja Hania jest dobrze wychowana, książki mądre czyta — odparła Teodora, niezbyt uradowana takim obrotem rozmowy.

— Nie obrażaj się, ale od tych książek mało pożytku, Teodoro. Rozum nie zawsze szczęściem. Wybierzecie sobie, a dziewczyna zostanie starą panną, podziękować ci nie będzie za co.

— Nie złorzecz. A może ty swojego synalka chcesz nam podsunąć? — nie dała się Teodora.

— Oj, Teodoro, język u ciebie… — westchnęła znajoma.

— Lepiej niech książki czyta, niż po klubach się włóczy. Widziałaś Władkę? Córka urodziła bez ślubu, rzuciła babci na starość wnuczkę i uciekła.

— Ale trzymać córkę w ryzach to też nie sposób — odcięła się stara przyjaciółka.

— To się nie wtrącaj w nasze życie, lepiej pilnuj swojego syna, żeby całkiem w kieliszku nie utonął — Teodora podniosła siatki i odeszła, mrucząc pod nosem. — Żebym cię nigdy więcej nie widziała…

W domu Teodora postawiła zakupy w kuchni i weszła do pokoju córki.

— Znowu w książkach? choćby Słowacki mówił, iż rozum nieszczęściem bywa — wybuchnęła.

— To nie Słowacki, tylko Fredro — poprawiła ją Hania.

— A jaka różnica? Idź do sklepu, mleka nie ma. Albo wyjdź, siedzisz całe dni z nosem w książkach, wzrok sobie psujesz — powiedziała urażona Teodora.

— Mamo, co cię ugryzło? Raz nie puszczasz z domu, raz wyganiasz.

— Zmęczyły mnie te wszystkie gadania. Córciu, ja nie jestem przeciwko, żebyś życie ułożyła, tylko z kim? — Machnęła ręką i wyszła.

Hania zamknęła książkę i zamyśliła się. Mama wychowywała ją sama. jeżeli na coś narzekała, mówiła, iż córka cała po ojcu. Mała Hania prosiła, żeby pokazała jego zdjęcie.

— Gdzieś się zawieruszyło. Jak znajdę, pokażę — wymigiwała się.

Gdy dorosła, zrozumiała, iż zdjęcia nie ma. Że ojciec może choćby nie wie o jej istnieniu.

A może naprawdę jest po nim? W przeciwieństwie do krągłej matki, Hania była drobna, o jasnych, rzadkich włosach. Brwi i rzęsy też blade, przez co twarz wydawała się blada i niepozorna. W liceum pierwszy raz pomalowała rzęsy u koleżanki przed szkolną zabawą.

— Na koleżanki się patrzysz? Nic dobrego cię nie nauczą. Natychmiast zmyj! — krzyczała mama, widząc podkreślone oczy.

Chłopcy nie zwracali na nią uwagi. Wokół było wiele ładniejszych dziewczyn. Kiedy więc w studiach okularnik Wiesiek zaprosił ją do kina, ucieszyła się. Był, tak jak ona, oczytany i nieśmiały. Pewnego dnia zaprosiła go do domu, gdy matki nie było.

Nieszczęśliwie, Teodora źle się poczuła i wróciła wcześniej. Młodzi nie robili nic złego, tylko rozmawiali o literaturze. Ale matka złapała się za serce i udała, iż mdleje. Wiesiek zmył się czym prędzej, a Hania wysłuchała tyle, iż postanowiła nigdy więcej nie przyprowadzać chłopaka.

Z Wiewkiem nic z tego nie wyszło. Mama dowiedziała się, iż jest z małego miasteczka, i uznała, iż związek z Hanią to tylko dla mieszkania i meldunku.

— Zamelduje się, potem nie wygrasz. Mieszkania nie oddam, nie tak łatwo je dostałam.

Po studiach Hania dostała pracę w bibliotece. Na nauczycielkę była zbyt cicha.

— W swojej bibliotece męża nie znajdziesz. Tylko kobiety tam chodzą. Mówiłam, idź na medycynę. Choćby mnie leczyła, jakiś pożytek by był. Mężczyźni szanują kobiety w białych fartuchach.

Ale Hania bała się medycyny. Książki — to co innego. W nich przeżywała życie bohaterów, kochała i cierpiała. W jej głowie zrodził się obraz księcia z bajki, jak u wszystkich romantyczek. Tylko w rzeczywistości tacy nie występowali. Poznawali się z nią rozwodnicy lub wdowcy, niemal w wieku jej ojca. A jeżeli pojawiał się młody, mama od razu znajdła wady lub złowrogie zamiary.

Gdy Hania próbowała się buntować, mama ściskała się za serce i przewracała oczami.

— Haniu, pora się od matki wyprowadzić. Inaczej nigdy za mąż nie wyjdziesz. Lata lecą, czas rodzić, a ty tracisz okazję… Ile masz lat? — spytała kiedyś kierowniczka biblioteki, Wanda Eugeniuszówna, przy herbacie.

— Trzydzieści cztery — odparła, spuszczając oczy.

— Właśnie. Na co czekasz?

— Ale co mam robić? — zapytała niepewnie.

— Wynoś się od matki. Póki nie za późno. Żyj samodzielnie — doradziła stanowczo Wanda Eugeniuszówna.

— Jak odejdę? Mama ma chore serce.

— Jesteś pewna? Z twoich opowieści, ataki przychodzą, gdy ktoś kręci się koło ciebie. Prawda?

— Nikt się jeszcze nie kręcił — odparła zawstydzona.

— I nie będzie, bo mama nie pozwoli.

— Ale ona się o mnie martwi. Nikogo poza mną nie ma.

— Dusi cię swoją troską. Sam czas żyć po swojemu. Jedź nad morze. Urlop ci dam. A matkę ja się zajmę. Morze, wiesz, sprzyja miłości.

Wanda pomogła i Hania pojechała. Ale i tam nikt się nią nie interesował, poza czterdziestolatkami szukającymi romansu.

W przeddzień wyjazdu siedziała na plaży, podziwiając zachód słońca. Chciała tam zostać na zawsze.

— Pięknie, prawda? — usłyszała obok głos.

Podniosła oczy. Stał przed nią przystojny mężczyzna, trochę starszy.

— Mogę? — usiadł obok. — Codziennie pana widzę. Zawsze sama. Morze skłania do zadumy. Chciałoby się tu zostać.

— Dziwne, właśnie o tym myślałam.

— Naprawdę? Mamy podobne myśli.

Rozmawiali godzinami. Potem spacerowali do zmroku. Miał wiele wspólnego z nią, przynajmniej w kwestii książek. Na palcu nie miał obrączki. „Może to mójI gdy po latach spotkali się znowu, tym razem w zwykłym warszawskim szpitalu, los dał im szansę, by naprawić to, co kiedyś przegapili – a mały Mietek, który teraz miał już tatę, stał się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.

Idź do oryginalnego materiału