Ego lub poczucie siebie, niezależnie jak to sobie ktoś to nazwie, jest zakorzenione w ciele, człowiek jest sobą po pierwsze i najważniejsze poprzez ciało. Skóra oddziela ja od nie-ja, w środku jest ja, na zewnątrz nie-ja.
(Na marginesie – mam wrażenie, iż większośc zaburzeń bierze się z tego, iż ja-nieja się zlewa, człowiek nie umie się określić w środku, granice się zacierają i nie wiadomo, czy to jawa czy sen – czy to halucynacja czy rzeczywistość, czy ktoś jest na nas wściekły czy to nasza wściekłość, czy uchodźcy się zakradają, czy to nasza paranoja, czy to diabeł, czy po prostu kac, jak w książkach Pilcha. Nasze zmysły odbierają rzeczywistość, ale przecież nigdy bezbłędnie).
W czasach, w których za dużo się myśli, albo inaczej – od kiedy ludzie za dużo myślą (choć oczywiście nie zawsze mądrze, proszę nie mylić dwóch porządków) łatwo o tym zapomnieć, łatwo utknąć w swoim umyśle i dziwić się potem, iż ten świat taki nierealny.
Tak sobie właśnie rozmyślam, po co potrzebna mi poranna gimanstyka – daje mi ona właśnie to niezbędne poczucie realności, odrębności, iż ja to ja, a inni to inni, co wydaje się nie do przecenienia, jak człowiek mieszka z innymi, a już szczególnie osobami potrzebującymi opieki. Moi nieporadni rodzice, czworo małych dzieci brata, moja córka, szwagier, do tego siostra i brat, z ktorymi znamy się jeszcze przed słowami przecież, z nimi wszystkimi porozumiewam się bez słów, mimo, iż słowa wypowiadam, liczy się bardziej ton głosu, wyraz twarzy, odbieram ich stany ducha szóstym zmysłem i wtedy muszę sobie wtedy przypominać, iż ja to ja. Zakorzenić się w środku swojego ciała i uziemnić gołymi stopami na trawie.
Albo gdzieś wyjść i pobyć sama ze sobą. Albo pójść pobiegać.
Albo do kina.
Jak w sobotę, kiedy miałam wychodne i poszłam z przyjaciółką do kina na Bird i było to odkrycie. Arnold w najlepszej swojej formie, choć adekwatnie wszystkie jej filmy zaliczam do ulubionych – American Honey czy Fishtank. Andrea Arnold to kontynuatorka brytyjskiej szkoły lewicowego realizmu poetyckiego, moje ulubione kino, kojarzy się z Jarmushem i Inaczej niż w raju. Myślę, iż niedługo będzie kultowa jak Ken Loach i Mike Leigh (i oczywiście Jarmush). A w filmie do tego fantastyczny Barry Keoghan, którego pierwszy raz zobaczyłam w irlandzkim serialu Love/Hate, gdzie już widać było, iż to ogromny talent. Wisienka na torcie to filmowa ścieżka dźwiękowa z Fontains D.C. i Too Real.