LARP. Miłość, trolle i inne questy – recenzja filmu. Ważne tematy w komediowej oprawie

popkulturowcy.pl 10 godzin temu

Film komediowy LARP. Miłość, trolle i inne questy wszedł do kin w piątek, 17 października, ale już wcześniej było o nim głośno za sprawą Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Obraz Kordiana Kądzieli został nominowany do Złotych Lwów w konkursie głównym oraz otrzymał nagrodę specjalną Jury Młodych. Czy słusznie?

LARP. Miłość, trolle i inne questy opowiada historię młodego chłopaka, którego największą pasją są LARPy (Live Action Role-Playing, czyli dosłownie odgrywanie postaci na żywo) i fantastyka. Już pierwsze minuty w kreatywny sposób wciągają widza w świat głównego bohatera. Napisy początkowe pojawiają się na oldschoolowych okładkach książek, a pierwsze sceny rozgrywają się na epickim polu bitwy rodem z Władcy Pierścieni. Po tym, jak iluzja opada, poznajemy Sergiusza i jego nietypowych przyjaciół. Kostka, Damon i Goliat podzielają pasję Sergiusza, ale inni ludzie z jego otoczenia nie rozumieją jej. Chłopak jest gnębiony w szkole i czuje się outsiderem zarówno w domu, jak i poza nim. Jednak dopiero kiedy w szkole pojawia się nowa uczennica, Helena, życie Sergiusza naprawdę się komplikuje.

Fot. materiały promocyjne

Tytułowy LARP jest tu traktowany trochę jak wytrych, za pomocą którego można otworzyć dialog na temat alienacji i braku zrozumienia, które odczuwa główny bohater. Nie jest to pierwsza próba podjęcia tego zagadnienia przez reżysera filmu, Kordiana Kądzielę. W 2014 roku zrealizował bowiem krótkometrażówkę, LARP, która również opowiadała o Sergiuszu, fanie LARPów i fantastyki, w nieco mniej komediowym, bardziej oschłym i skłaniającym do refleksji stylu. LARP. Miłość, trolle i inne questy czerpie z oryginalnego pomysłu Kądzieli, ale nadaje tematowi nowy wymiar i bardziej przemyślaną formę. Czy to czyni go lepszym? Cóż, z pewnością bardziej przystępnym dla szerszej widowni.

Ta produkcja to krótka, ale napakowana po brzegi znaczeniami, dobrym humorem i kreatywnym rozwiązaniami komedia, która nie próbuje być na siłę umoralniająca. Dotyka ważnych tematów, jakimi są indywidualizm i „inność”, za którą dzieci i młodzież często są prześladowane przez rówieśników. W piękny sposób mówi także o dojrzewaniu do tego, by być sobą bez wstydu i być dumnym z tego, jakim się jest i czym się pasjonuje. Choć forma jest lekka i komediowa, nie zagłusza ona rozterek i problemów bohatera, a jedynie dodaje im smaku.

Fot. materiały promocyjne

Obraz przede wszystkim wyróżnia się kreatywnym użyciem środków wyrazu oraz szczerością przekazu. Na ekranie świat rzeczywisty miesza się z wyobrażeniami i fantazjami bohatera, odrealniając i ubogacając dzieło Kądzieli. Montaż, praca kamery i scenografia, w tym paleta barw, komplementują grę aktorów, czyniąc całość jeszcze bardziej plastyczną i przyjemną wizualnie. W filmie LARP. Miłość, trolle i inne questy nie zobaczycie efektów czy motywów całkowicie innowacyjnych, nieużytych nigdy wcześniej w takim wymiarze. Natomiast na gruncie kina polskiego jest to niewątpliwie potrzebny nam powiew świeżości. Nie ma nad czym się tu rozwodzić: na ten film po prostu bardzo miło się patrzy.

Komediowa forma (zarówno ta wynikająca z gatunku, jak i ta narzucona przez twórców) sprzyja też temu, iż jeżeli pojawia się tu jakaś niezręczność w grze aktorskiej młodych aktorów, trudno ją zdefiniować jako złe aktorstwo. Zawsze pojawia się bowiem myśl, iż być może ten „cringe” był zamierzony. Mimo tej wątpliwości uważam, iż większość aktorów stanęła na wysokości zadania. Filip Zaręba jako Sergiusz Raban i Martyna Byczkowska jako Helena Kuntarz dali bardzo wiarygodne występy. Kreowane przez nich postaci chwytały za serducho. W obsadzie znalazł się też Andrzej Konopka, który genialnie odegrał rolę komendanta policji i ojca samotnie wychowującego dwóch synów. Zaś Bartłomiej Topa, który wcielił się w sławnego pisarza fantasy, Louisa Lacroixa, był wisienką na tym komediowym torcie.

Fot. materiały promocyjne

Choć film jest krótki i dzieje się w nim wiele, nie czułam też, by akcja pędziła na złamanie karku. Wręcz przeciwnie: tempo było idealnie wyważone, przez całe półtorej godziny uśmiechałam się do ekranu, a postaci oraz wątki rozczulały mnie i bawiły na przemian. Oczywiście, humorystyczne dialogi, mogące przywodzić na myśl inne dzieło Kądzieli, popularny serial Netflixa 1670, nie każdemu przypadną do gustu. Myślę jednak, iż zdecydowana większość znajdzie w tej produkcji coś dla siebie. Może będzie to słodko-gorzkie przedstawienie relacji międzyludzkich, czy to wśród rówieśników, czy w rodzinie. Być może to mieszanie się rzeczywistości z fantazją, a może właśnie błyskotliwe żarty. Film jest na tyle solidny, iż trudno, by się całkowicie od niego odbić.

Czy jest to arcydzieło? Może i nie. Ale za to jest to kawał dobrej roboty i jeszcze lepszej zabawy. Poleciłabym ją wszystkim: zarówno młodszym widzom, jak i tym starszym. Sam reżyser podkreślał w wywiadach, iż tworząc film, nie myśli najpierw o docelowym odbiorcy, a raczej o tym, o jakiej grupie społecznej chciałby opowiedzieć. To bardzo mocno czuć w tej produkcji, która może przypaść do gustu nie tylko młodzieży czy fanom fantastyki, ale każdemu, kto lubi ciepłe, kreatywne komedie.


Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne.

Idź do oryginalnego materiału