Czy powrót do serialu po trzech latach, i to nie w postaci kolejnego sezonu, tylko spin-offu, może się udać? jeżeli tak będzie z „Listą śmierci: Mrocznym wilkiem”, dostanę dowód na to, iż naprawdę nie rozumiem współczesnego widza.
Kojarzycie „Listę śmierci„? Dostępny w serwisie Prime Video serial z 2022 roku, który stworzył David DiGilio na podstawie powieści Jacka Carra, to prawdziwy fenomen – podczas gdy niemal wszyscy krytycy (w tym autor tej recenzji) bardzo negatywnie odnieśli się do tej produkcji, widzowie wręcz ją pokochali. Świadczą o tym zarówno wyniki oglądalności, jaki i oceny w innych serwisach. I jasne, to nie pierwszy raz, gdy opinie krytyków i widzów się rozjechały, choć rzadko zdarza się, by rozjeżdżały się aż tak bardzo. Co zatem mogło zdecydować o tym, iż „Lista śmierci” finalnie odniosła sukces i ta sama ekipa wraca teraz do nas z jej pierwszym spin-offem?
Lista śmierci: Mroczny wilk – o czym jest serial?
„Lista śmierci: Mroczny wilk” to historia dziejąca się przed wydarzeniami z głównego serialu. Wciąż pojawia się w niej grający główną rolę w oryginalnym serialu Chris Pratt, który dzięki „Liście śmierci” stał się jednym z najlepiej opłacanych aktorów w historii telewizji. Tym razem jednak grany przez Pratta James Reece usuwa się nieco bardziej w cień, a pierwsze skrzypce zaczyna grać również już dobrze znany widzom „Listy śmierci” Ben Edwards, w którego wciela się Taylor Kitsch, zaś widzowie mogą lepiej poznać wcześniejsze losy tego bohatera, który w głównym serialu… A zresztą, nieważne, nie będę psuł zabawy tym, którzy nie widzieli głównego serialu.

W spin-offie będącym zarazem prequelem „Listy śmierci” – przedpremierowo obejrzałem tylko trzy odcinki składające się na premierę – możemy prześledzić zatem drogę, jaką Ben Edwards przebył od żołnierza Navy SEAL do pracownika CIA. Gdy Edwards zostaje zwolniony ze służby, do współpracy z CIA werbuje go tajemniczy Jeda Haverforda (Robert Wisdom, „Prawo ulicy”), który ma dla niego specjalną misję do wykonania w Europie – trzeba powstrzymać Iran, zanim ten stanie się państwem posiadającym broń atomową. Nie brzmi to jak jakaś szczególnie wyrafinowana historia, prawda? jeżeli takie właśnie odnieśliście wrażenie, jest ono jak najbardziej słuszne.
Edwards, będący bardzo nieoczywistym wyborem na głównego bohatera, będzie powoli odkrywał blaski i cienie (zdecydowanie więcej cieni) pracy tajnego agenta i zacznie wikłać się w kolejne spiski i polityczne gierki. Niestety, serial pod tym względem będzie często zawodził widzów – „Lista śmierci: Mroczny wilk” zdecydowanie lepiej będzie sprawdzała się w tych momentach, gdy będzie wrzucała widza w sam środek akcji, gdzie kule latają tuż nad głową, niż jako thriller z wielką konspiracją w tle. Choć widzowie co i rusz będą raczeni przez twórców kolejnymi zwrotami akcji, to fabuła pozostanie do samego końca piętą achillesową tego serialu.
Lista śmierci: Mroczny wilk naprawia błędy poprzednika
Po co tak naprawdę powstała „Lista śmierci: Mroczny wilk”? Nie mam wątpliwości, iż prawidłową odpowiedzią – może nie jedyną, ale najważniejszą – są pieniądze. Amazon zorientował się, iż ma w ręku kurę znoszącą złote jajka i postanowił nie wypuszczać jej na wolność zbyt szybko. Ponieważ sukces komercyjny był niezaprzeczalny, można było machnąć ręką na brak sukcesu artystycznego. Widzowie wyraźnie kupili konwencję serialu, w którym słowo „brat” odmieniane jest przez wszystkie przypadki, Chris Pratt nigdy się nie uśmiecha, a testosteron zalewa ekran.

Pod pewnymi względami błędy „Listy śmierci” zostają naprawione przez jej spin-off. „Lista śmierci: Mroczny wilk” pozwala sobie na nieco więcej luzu, przynajmniej chwilowy odpoczynek od patosu, którego i tak mamy tutaj w nadmiarze. Żartów jest zdecydowanie więcej, choć wiadomo, iż to raczej żołnierski humor i nie będą one najwyższych lotów, ale w porządku, można to twórcom wybaczyć. Niestety większym problemem jest to, iż czasem brzmią, jakby były zbyt sztuczne i wymuszone. Jakby ktoś w czasie prac nad serialem stwierdził, iż amerykańskim chłopakom brakuje trochę luzu.
„Lista śmierci: Mroczny wilk”, dokładnie tak jak jej poprzednik, wciąż jednak traktuje siebie zdecydowanie zbyt serio. Atmosfera powagi jest tu odczuwalna non stop i te rzucane tu i ówdzie żarty finalnie tego nie rekompensują. W kategorii „wymuszona powaga” serial Prime Video z większością konkurentów wygrałby prawdopodobnie w cuglach. I jasne, mówimy o produkcji wojennej, ale z drugiej strony, to przede wszystkim produkcja rozrywkowa. Przydałoby się więcej momentów, gdzie twórcy pozwoliliby widzom po prostu dobrze się bawić. Nie, ich zdaniem powinniśmy być cały czas skupieni i oglądać ich serial w najwyższym napięciu.
Lista śmierci: Mroczny wilk – czy warto oglądać serial?
Problem w tym, iż nie ma tutaj nad czym się szczególnie skupiać. Pod względem fabularnym „Lista śmierci: Mroczny wilk” zdecydowanie nie dowozi. Jak już wspomniałem, cała historia jest jednym ze słabszych elementów całego serialu, ale problemem może być także sama postać głównego bohatera. Osadzenie Bena Edwardsa w centrum produkcji wydaje się średnim pomysłem, także pod kątem dalszego rozwoju całego uniwersum „Listy śmierci”. jeżeli jest to decyzja spowodowana napiętym kalendarzem Chrisa Pratta, który nie mógł w pełni zaangażować się w prace na planie (dopiero teraz kręci 2. sezon „Listy śmierci”), mogą ją jeszcze jako tako zrozumieć. jeżeli jednak twórcy stwierdzili, iż wcześniejsze losy Edwardsa to coś, co widzowie po prostu powinni zobaczyć, to ja mam tutaj spore wątpliwości.

Są jednak miejsca, w których „Lista śmierci: Mroczny wilk” naprawia błędy swojego poprzednika. Oryginał był zbyt prattocentryczny, przez co wszystkie postaci poza głównym bohaterem wydawały się jedynie elementem tła, który istnieje, bo musi. Tutaj drugi plan wypada lepiej, być może dlatego, iż przesunięto na niego właśnie Pratta, ale wyróżnia się na nim także Tom Hopper („The Umbrella Academy”), który bardzo dobrze sprawdza się w takim akcyjniaku. Wszelkie sceny akcji też wyglądają zdecydowanie lepiej niż w „Liście śmierci” – od strony realizacyjnej nie ma się do czego przyczepić, a czasem można się i pozachwycać.
Jest lub było wiele seriali dla dużych chłopców, które sprawiały mi ogromną przyjemność podczas oglądania. By nie szukać daleko, wystarczy wymienić dostępnego również na Prime Video „Reachera„. Świetnie zaaranżowane sceny walki, strzelaniny, wybuchy, pościgi – to wciąż sprawia mi dużą frajdę, ale spełniony musi zostać jeszcze jeden warunek – musi za tym iść przynajmniej sensowny scenariusz. A właśnie jego w „Liście śmierci: Mrocznym wilku” zabrakło mi najbardziej. O ile więc mogę doceniać realizacyjny rozmach, o tyle wciąż pozostanie on niewystarczający. Czy to spin-off, czy to główny serial, w przypadku „Listy śmierci” wciąż pozostaję na nie.