„Love Spectrum Disorders” to spektakl Teatru Konsensus, który tworzą studenci psychologii Uniwersytetu SWPS. Można było go zobaczyć podczas „Teatru Otwartego”, czyli przeglądu offowych spektakli, zorganizowanego przez Wrocławski Teatr Współczesny.
Tinder na sterydach?
Przedstawienie to diagnoza współczesnych miłosnych – i nie tylko – relacji wykonana przez młode pokolenie. Reżyserka to Katarzyna Czekierda. Członkowie generacji Z na deskach teatru dzielą się z widzami swoimi przemyśleniami, troskami i refleksjami, dotyczącymi tego, jak wyglądają związki w XXI wieku. Spektakl składa się z kilku niezależnych od siebie historii – są dwie dziewczyny, które dopiero się w sobie zakochują, jest problematyczna relacja matki i córki, historia pary, która ucieka w Internetowe nie-relacje… (dlaczego nie-relacje? Okaże się później). A do tego wszystkiego Tinder, który gra w spektaklu, chciałoby się rzec, główną rolę.
Na początku przedstawienia zostaje nam zaprezentowany przekrój romantycznych kandydatów, z których z każdym… jest coś nie tak. Co chwila na widowni rozlegają się pomruki śmiechu. Czy to aby na pewno śmiech z zabawnych opisów, czy może… z samych siebie?
Romantyczne karykatury
Trzeba przyznać, iż kostiumy oraz scenografia są w przedstawieniu wykorzystywane dość oszczędnie. Jasne jest, iż to nie one są najważniejsze. Wszyscy aktorzy poruszają się po scenie w kombinezonach, a za rekwizyty służy kilka krzeseł oraz białe obręcze. Na końcu pojawia się również krótki film (czy raczej: teledysk), mający podsumować wszystkie historie. Czy taki element był konieczny? Nad tym warto by się zastanowić.
Opowieści, które zostają przedstawione widzom, są raczej dość typowe. Mało tu zaskoczeń, raczej podsumowanie tego, co wszyscy wiemy na temat relacji romantycznych, a szczególnie ich początków. Są nerwowe, pierwsze spotkania, czasem żal i rozczarowanie. A przede wszystkim utrwalanie stereotypów, związanych z używaniem aplikacji randkowych. Jedynie relacja dwóch dziewczyn, które poznały się w ten sposób, nie jest w spektaklu wyśmiana czy przepuszczona przez maskę ironii. W innych momentach za to przedstawienie staje się śmiertelnie poważne, a ze sceny słyszymy karykaturalne wręcz zdania o samotności i potrzebie bliskości.
W miłosnym spektrum
Jakie refleksje wynieść więc można z desek Teatru Współczesnego po obejrzeniu tego spektaklu? Może takie, że… wszyscy w jakimś stopniu myślimy o tym samym? Mamy podobne obawy, ale i posługujemy się takimi samymi kategoriami? Przyznam, iż nie jest to zbyt krzepiąca świadomość ani powód, aby udać się do teatru. Zero zaskoczeń, zero przełamań. Powtórka tego, co wszyscy już wiemy – miłość jest potrzebna, ale trudno ją znaleźć, wszyscy jej potrzebujemy, ale boimy się szukać.
Można jednak spojrzeć na to inaczej. To wejście na półtorej godziny w głowy studentów, którzy należą do Teatru Konsensus i stworzyli to przedstawienie. To spotkanie z ich troskami, niepewnością i lękami. I… być może tyle na razie wystarczy? A o remedium na ten stan rzeczy postarajmy się już sami.