Jagoda stała przed panią dyrektor, łamiąc w rękach pogniecione papiery. „Pani Weroniko, na litość boską! Niech mnie pani nie zwalnia! Mam dwoje dzieci na głowie, raty kredytu dwa tysiące złotych miesięcznie!” Głos jej się załamywał. „Poprawię się, przysięgam!”
„Jagodo Kowalska, sfałszowała pani dyplom studiów wyższych. To bardzo poważne naruszenie, które…” zaczęła dyrektor.
„Chciałam skończyć te studia! Słowo daję! Tylko rok mi został do obrony na pedagogice!” przerwała jej nauczycielka klas początkowych, łzy ciekły jej po policzkach. „Pani Weroniko, niech mi pani da szansę!”
Dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 23 na warszawskim Wawrze spojrzała na młodą kobietę ze współczuciem. Jagoda pracowała u niej trzeci rok, dzieci ją uwielbiały, rodzice chwalili. Ale przepisy to przepisy.
„Dobrze. Macie miesiąc, żeby przedstawić prawdziwy dyplom. Inaczej…”
„Dziękuję! Dziękuję pani serdecznie!” Jagoda rzuciła się do drzwi, ale na progu się odwróciła. „A skąd pani w ogóle wiedziała?”
„Z kuratorium przyszła kontrola dokumentacji personelu. Trafem wyszło to niezgodność.”
Jagoda wypadła z gabinetu i prawie wpadła na Bogdana Nowickiego, nauczyciela wuefu. Wysoki, siwiejący mężczyzna koło pięćdziesiątki podtrzymał ją za łokieć.
„Co się stało, Jagódko? Bladziejsza jesteś niż ściana.”
„Panie Bogdanie, wszystko przepadło!” pochlipała. „Zwolnią mnie!”
„Za co niby?”
Jagoda zawahała się. Wyznać prawdę było wstyd. Bogdan był człowiekiem zasad, z nieskazitelną opinią, pracował w szkole już dwadzieścia lat.
„Papierki się nie zgadzały,” wydukała niejasno.
„A co konkretnie? Może mogę pomóc?”
Podniosła na niego zalane łzami oczy. Bogdan zawsze odnosił się do niej po ojcowsku, częstował czekoladkami, pytał o dzieci. Po rozwodzie brakowało Jagodzie tego męskiego wsparcia.
„Diplom… kłopoty mam z dyplomem.”
„Zgubił się, czy co?”
„Tak,” skłamała, chwytając się tej nitki nadziei. „Zgubił się przy przeprowadzce. A duplikat robić długo, biurokracja straszna.”
Bogdan zamyślił się, drapiąc się po brodzie.
„A na jakiej uczelni pani studiowała? Kiedy kończyła?”
„W Warszawskim Uniwersytecie Pedagogicznym,” odpowiedziała Jagoda bez mrugnięcia okiem. W rzeczywistości skończyła tam tylko trzy lata, potem wyszła za mąż, urodziła dzieci, i do nauki jakoś nie wróciło.
„Wie pani co, znam kogoś w tamtejszym archiwum. Może pomoże przyspieszyć wyrobienie duplikatu. Jak pani figuruje? Pod męża czy panieńskim?”
Jagoda poczuła, jak grzęźnie w kłamstwie po uszy.
„Panieńskim. Jagoda Kowalska.”
„Dobrze, pogadam z Wojciechem. On tam papierami zarządza. Razem kończyliśmy studia” wyjaśnił.
„Panie Bogdanie, pan… pan jest dla mnie taki dobry,” wyszeptała. „Nie wiem, jak panu dziękować.”
„Co tam! Przecież koleż jesteśmy. Trzeba sobie pomagać.”
Wieczorem w domu Jagoda miotała się po kuchni jak zwierz w klatce. Siedmioletni Mikołaj odrabiał lekcje przy stole, pięcioletnia Zosia bawiła się lalkami w kącie.
„Mamuś, a czemu płaczesz?” spytał chłopiec, odrywając wzrok od zeszytu.
„Nic, synku. Tylko zmęczona z pracy.”
„A tatuś przyjdzie?”
„Nie, Mikołajku. Tatuś mieszka osobno, pamiętasz?”
Jagoda spojrzała na dzieci i poczuła, jak ściska się jej serce. To dla nich poszła na fałszerstwo. Potrzebowała pracy, jakiejkolwiek, tylko żeby płacili godnie. W szkole były choć dodatki i opieka zdrowotna.
Następnego dnia Bogdan podszedł na przerwie.
„Jagodo Kowalska
I oto tańcząc na parkiecie z Borysławem w ramionach, Ola zrozumiała, iż choćby najgrubsza pajęczyna kłamstw może się rozpaść, gdy dotknie jej prawdziwe uczucie i gotowość do naprawienia błędów.