Po ogromnym sukcesie pierwszej „Nagiej broni” było jasne, iż porucznik Frank Drebin i wydział specjalny prędzej czy później powrócą. Na dalszy ciąg twórcy kazali czekać trzy lata, ale w końcu na ekranach kin zagościła druga pełnometrażowa przygoda najbardziej niekompetentnego, a jednocześnie najbardziej skutecznego policjanta w USA, a może i na świecie, choć w Europie ma on solidną konkurencję w postaci inspektora Jacquesa Clouseau.
Jak to zwykle bywa w przypadku komedii, w których palce maczali członkowie tria ZAZ (David Zucker, Jim Abrahams i Jerry Zucker), fabuła jest tylko pretekstem do upakowania w kadrze jak największej liczby gagów. W przypadku sequela „Nagiej broni” znów mamy do czynienia z jedną z klisz z filmów sensacyjnych. Co jednak mogłoby zostać uznane za wadę, gdyby to była propozycja „na poważnie”, działa jako doskonały punkt wyjściowy dla parodii. Główny wątek dotyczy modnego ówcześnie (a także dzisiaj) tematu ochrony środowiska i prób rezygnacji z paliw kopalnianych na rzecz odnawialnych źródeł energii. Oto bowiem profesor Meinheimer (Richard Griffiths), wybitny autorytet w dziedzinie czystej energii, ma wygłosić wykład dotyczący tego, w którą stronę powinna rozwijać się amerykańska gospodarka. Prezydent USA, w pełni ufając Meinheimerowi, zamierza postąpić zgodnie z jego wytycznymi. Jednak lobby związane z tradycyjnymi metodami pozyskiwania energii, pod przewodnictwem Quentina Habsburga (Robert Goulet), planuje wpłynąć na decyzję prezydenta. Na ślad afery wpada Enrico Palazz… to znaczy Frank Drebin (doskonały Leslie Nielsen). Co więcej, przypadek chce, iż asystentką Habsburga jest jego dawna ukochana – Jane (Priscilla Presley), z którą rozstał się po finale poprzedniej części.
Przed kamerę powraca adekwatnie cała obsada z pierwszej „Nagiej broni”. Oprócz Nielsena i Presley, można więc ujrzeć George’a Kennedy’ego, O.J. Simpsona, wciąż będącego przed wybuchem słynnego skandalu, a choćby szefa laboratorium kryminalistycznego (Ed Williams). Jak w każdej z części, tak i tutaj na chwilkę pojawia się „Weird” Al Yankovic, tym razem wyjątkowo nie jako on sam. A za ciekawostkę można uznać, iż wcielający się w rolę antagonisty Robert Goulet wystąpił wcześniej gościnnie w jednym z odcinków wspomnianego serialu. Za to w czołówce (nakręconej z perspektywy policyjnego „koguta”) wielbiciele nieco starszych filmów dostrzegą legendę kina, Zsę Zsę Gabor. Scena, w której kobieta uderza torebką w radiowóz jest nawiązaniem do jej prywatnego życia. Dwa lata przed realizacją filmu, gwiazda została zatrzymana za prowadzenie samochodu bez ważnego prawa jazdy i spoliczkowała legitymującego ją oficera.
Podobnie jak w przypadku oryginału, a także pozostałych filmów ZAZ, gagi atakują widza w każdej adekwatnie sekundzie filmu. I w ogromnej większości są one udane. Warto zwracać uwagę zwłaszcza na drugi plan, ponieważ ma tam często miejsce dodatkowa narracja, będąca źródłem kolejnych żartów (na przykład w scenie odwiedzania miejsca po wybuchu). „Naga broń 2½” parodiuje również kilka znanych produkcji, zarówno tych starszych („Casablanca”), jak i ówcześnie świeżych („Uwierz w ducha”). Warto też dodać, iż mimo iż Jerry Zucker i Jim Abrahams widnieją jako autorzy scenariusza, to nie brali udziału w jego tworzeniu. Jednak wiele żartów przez nich wymyślonych przeniesiono wprost z serialu i stąd ta wzmianka. Zdjęcia natomiast realizowano w tym samym czasie (i w tym samym studiu), co inną komedię w podobnym stylu – „Hot Shots!” Jima Abrahamsa.
Nie ma co się specjalnie rozpisywać – sequel „Nagiej broni” jest powszechnie uznawany za równie dobry, co oryginał, a osobiście uważam, iż choćby lepszy. To doskonała zabawa, która bawi dziś tak samo, jak przed laty i warto do filmu wrócić, by zagwarantować sobie kilkadziesiąt minut świetnej rozrywki i szczerego śmiechu.