Obecność 4: Ostatnie namaszczenie – recenzja filmu. Dobrze, iż to koniec

popkulturowcy.pl 5 godzin temu

Uniwersum Obecności rozpoczęło się w 2013 roku wraz z premierą pierwszej części serii. Obecność 4: Ostatnie namaszczenie kończy historię Lorraine i Eda Warrenów. Czy finał przygód demonologów spełnia oczekiwania?

Obecność 4: Ostatnie namaszczenie opowiada o prawdziwej historii rodziny Smurli. To jedna z najpopularniejszych spraw Warrenów. Członkowie tej rodziny swoją sprawę mocno nagłośnili w mediach. Skarżyli się m.in. na dziwny zapach w domu, słyszeli głosy i byli ofiarami innych niewytłumaczalnych zjawisk w miejscu zamieszkania. W filmie do ról Lorraine i Eda Warrenów powrócili oczywiście Vera Farmiga i Patrick Wilson. Ponadto w rolę ich córki wcieliła się Mia Tomlinson, a jej chłopaka — Ben Hardy. Na stołku reżyserskim zasiadł natomiast ponownie Michael Chaves, który odpowiadał także za poprzednią część Obecność 3: Na rozkaz diabła.

Filmy z uniwersum Obecności nigdy nie były dla mnie zbyt pociągające. Gdy jeszcze pierwsza i druga odsłona Obecności powiewały świeżością, to dalej powtarzane schematy stały się jałowe. W przypadku Obecności 4: Ostatnie namaszczenie nie jest inaczej. Ten film nie ma w sobie krztyny rewelacji. Historia od samego początku jest do bólu przewidywalna. Z drugiej strony przyznam, iż sam początek filmu wydawał się choćby interesujący i miło było poznać okoliczności narodzin córki Warrenów, Judy. Później jednak film skupia się na rodzinie Smurli, którzy w żaden sposób nie są pociągający. Fabuła przez bardzo długi czas skupia się na ekspozycji tychże bohaterów. Postacie te są jednak typowe i jednowymiarowe. To kolejna nawiedzana przez demony rodzina, do których Warrenowie prawdopodobnie przyjadą i uratują ich ze śmiertelnego niebezpieczeństwa.

Siłą tej serii od zawsze byli główni bohaterowie, czyli małżeństwo demonologów, Ed i Lorraine. W czwartej odsłonie dołączyła do nich Judy i jej chłopak, Tony. Prawdę mówiąc, większość scen, gdy to oni stawali w centrum historii, była choćby przyjemna do śledzenia. Najpewniej powodem jest aktorstwo wysokich lotów Very Farmigi i Patricka Wilsona, którzy dają z siebie wszystko. Widać, iż oboje szczerze kochają te postacie. Naprawdę wyjątkowa wydawała się także relacja między Lorraine a jej córką. Z boku również obserwujemy próby Tony’ego, aby wdać się w łaski Eda Warrena. Niemniej te wątki nie wybrzmiewają wystarczająco, co sprowadza do kolejnego, wielkiego problemu tej produkcji.

fot. kadr z filmu Obecność 4: Ostatnie namaszczenie

Wielu fanów serii prawdopodobnie oczekiwało rozwinięcia wcześniej wprowadzonych elementów historii całej rodziny Warrenów. Twórcy jak najbardziej się do nich odnoszą, tyle iż w zasadzie na tym się kończy. Niektóre fragmenty fabuły czwartej części nie znajdują zakończenia. Pojawiają się na chwilę po to, aby wytworzyć napięcie lub wystraszyć widzów. Później jednak znikają na rzecz głównego wątku, który polega na zwykłym pokonaniu demona. Pomimo tego twórcom udało się stworzyć choćby oryginalne, w porównaniu do innych filmów z serii, zakończenie przygód Eda i Lorraine. Wydaje mi się, iż po raz pierwszy nie użyto typowego rozwiązania akcji wiarą i egzorcyzmem, tylko postarano się nadać finałowi większej głębi. To jednak poprowadziło do wielu innych pytań, na których odpowiedzi w żaden sposób nie poznaliśmy.

Wspomniałem już o napięciu i strachu w produkcji. adekwatnie popełniłem mały błąd, bo w filmie Obecność 4: Ostatnie namaszczenie praktycznie te odczucia nie występują. Głównym winowajcą braku suspensu jest oczywiście przewidywalny scenariusz i okropny montaż. W całym filmie znajduję tylko jedną scenę, w której rzeczywiście mocniej trzymałem się fotela. W skali całej produkcji jest to wyjątek od reguły. Ten film to nie horror, a bardzo nudny dramat, który nieudolnie próbuje przestraszyć widzów. Nie wspomnę już o nadużywaniu jump-scare’ów, które pojawiają się w najgorzej dobranych momentach. Oczywiście twórcy próbują również wykorzystywać obrzydliwości, które często wyglądają po prostu sztucznie.

fot. kadr z filmu Obecność 4: Ostatnie namaszczenie

Za co mogę pochwalić twórców, to czasem próbują w kreatywny sposób zaprezentować wiele scen. Autor zdjęć Eli Born widocznie stara się nadać jakąś formę obrazowi i to się od czasu do czasu udaje. W filmie pamiętam jedno naprawdę zaskakujące ujęcie. Było ono na tyle ciekawe, iż wydałem przy nim z siebie ciche „wow”. W porównaniu jednak do pierwszej i drugiej odsłony Obecności, twórcy ewidentnie odeszli od mocnej estetyki lat 80. To na pewno także wpłynęło na odbiór całości, która została pozbawiona swojego mrocznego charakteru.

Niewiele więcej da się na temat tej produkcji powiedzieć. Ostatnia odsłona serii to zwykła komercyjna produkcja nastawiona bardziej na zysk niż wciągającą fabułę. Obecność 4: Ostatnie namaszczenie nie różni się wiele od swoich poprzedników, a choćby popełnia dodatkowe błędy. Film jest nudny, przewidywalny i ani trochę straszny. Pozytywnym aspektem są główni bohaterowie, których dobrze się ogląda i słucha, ale choćby świetne aktorstwo nie potrafiło uratować tego scenariusza. Od strony wizualnej wszystko prezentuje się choćby intrygująco, ale brakuje w tym wszystkim mrocznego klimatu. Osobiście uważam, iż powstaje o wiele więcej innych, ciekawszych horrorów, na które warto się wybrać. Obecność 4: Ostatnie namaszczenie żeruje jedynie na wyrobionej marce. Może zagorzali fani franczyzy znajdą tu coś dla siebie, ale dla przeciętnego widza produkcja nie ma nic nadzwyczajnego do zaoferowania.


fot. główna: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału