Polska Cerekiew – barok, cukier i cień romantycznych poetów

opowiecie.info 4 godzin temu

Nazwę Polska Cerekiew trudno przegapić – brzmi jak mała stolica z legendą. I rzeczywiście – to wieś z charakterem. Wbijasz się z drogi krajowej nr 45, a tu już zatrzymuje cię widok potężnego pałacu, jakby się ostał po królewskim balu. W ruinach tych mądrość historii opowiada szeptem, a w weekendy zatańczy przy dźwiękach koncertów i śmiechu publiczności.

Obok: kościół jakby utkany z poranka – z rzeźbami świętych, które patrzą jak sędziowie lokalnych tajemnic. A dalej na trasie – szlak rowerowy, który prowadzi przez opuszczone tory, miejsca pamięci i pola, które pachną ciszą i przestrzenią. Wsiadasz na rower i nagle historia i natura stają się jednym.

I to nie wszystko – w okolicznych wioskach każdy kamień ma swoją opowieść: pałace, kościoły, kapliczki – mini-perełki, które sprawiają, iż dzień wycieczki nabiera smaku, jak w dobrej piekarni. Polska Cerekiew to bezpretensjonalna uczta dla tych, którzy lubią czuć, iż podróżowanie to nie Google Maps, a głębokie oddechy historii, której jeszcze nie rozklepano na folder.

Kiedy wjeżdża się do Polskiej Cerekwi, w oczy od razu rzuca się pałac, którego wieżyczki sterczą ponad drzewami. Ale starsi mieszkańcy mówią inaczej: „Cerekiew to nie pałac, tylko cukrownia. To ona żywiła nas wszystkich”.

Jeśli ktoś jedzie drogą między Kędzierzynem a Raciborzem i zbyt mocno zapatrzy się w pola, łatwo może przeoczyć Polską Cerekiew. A byłby to błąd, i to taki, za który historia mogłaby nas pociągnąć do odpowiedzialności – bo oto w tej niewielkiej miejscowości znajduje się wszystko, czego potrzeba, aby spędzić dzień pełen niespodzianek.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to cukrownia. Wielka, z kominami, które jeszcze dziś potrafią zapachniać słodkim, buraczanym dymem. Zakład powstał pod koniec XIX wieku i do dziś jest jednym z najważniejszych punktów na mapie gospodarczej regionu. Mówi się, iż bez Polskiej Cerekwi cukier w Polsce miałby inny smak – mniej słodki i bardziej pospolity. A stara anegdota głosi, iż dzieci z sąsiednich wiosek potrafiły godzinami biegać wokół wagonów z burakami, próbując znaleźć choć jeden, który się wysypał – taki darmowy cukierek od losu.

Ale Polska Cerekiew to nie tylko fabryczne kominy. To również barokowy kościół św. Jakuba Starszego – dumny, monumentalny, z bogatym wnętrzem. Obok – zamek Oppersdorffów, świadectwo dawnej potęgi rodów śląskich. Bywało, iż i król zatrzymywał się tu w drodze, bo choć pałac nie największy, to kuchnia ponoć wyśmienita.

Nad wsią góruje pałac – arystokratyczna rezydencja, która pamięta czasy, gdy Europa dzieliła się nie mapami, ale rodami i kulturą. Dziś nie lśni już tak jak dawniej, ale przez cały czas ma w sobie majestat, który potrafi zahipnotyzować. Wystarczy spojrzeć na wieżyczki – niby zwykła architektura, a jednak kryje w sobie echo dawnych opowieści.

Zbudowany około 1617 roku, później przebudowany w XIX wieku, dziś stanowi imponującą, częściowo odbudowaną ruinę. Obecne prace remontowe przekształcają go w atrakcyjne centrum gminy – ma tu powstać m.in. biblioteka, sala koncertowa czy hotel. Już teraz pałac gości wydarzenia, np. coroczne „Koncerty Floriańskie”, których publiczność zebrała takie tuzy jak Beata Tyszkiewicz, Jan Frycz czy Andrzej Grabowski.

Turyści podchodzą, robią zdjęcia, czasem pytają o poetę Josepha. Polska Cerekiew ma także swoje miejsce w świecie literatury. To z tymi terenami związany był Joseph von Eichendorff, jeden z najważniejszych poetów niemieckiego romantyzmu. Owszem, urodził się w Łubowicach, ale tradycja rodu sięgała i tej okolicy. Niektórzy literaturoznawcy żartują, iż „romantyczne tęsknoty Eichendorffa pachniały burakiem cukrowym” – bo w końcu trudno w Cerekwi oddzielić poezję od fabryki, pałac od pól.

– On się urodził w Łubowicach, ale tu też bywał, bo to była ich ziemia. To wszystko było ich – tłumaczy starszy mieszkaniec, wskazując na rozległy park.

Legenda głosi, iż przy budowie jednej z wież pałacowych diabeł próbował przeszkadzać robotnikom, rozrzucając nocą cegły. Sprytni murarze zostawili mu jednak buraki cukrowe – i tak „diabeł dał się kupić na słodkości”. Do dziś opowieść ta wraca przy wiejskich ogniskach.

Cerekiew to także historia nadodrzańskiej pograniczności. Polska, niemiecka i śląska kultura mieszały się tu od wieków.
– W domu mówiło się po śląsku, w szkole po polsku, a w kościele i po niemiecku, i po łacinie. I nikomu to nie przeszkadzało – wspomina pani Helena.

Warto wspomnieć, iż tu właśnie urodził się tragicznie zmarły rektor Politechniki Opolskiej profesor Marek Tukiendorf, człowiek, który wiedział, iż z matematyki i techniki też można zrobić sztukę.

Warto tu przyjechać, bo to nie jest tylko zwykła gmina. To miejsce, gdzie codzienność pachniała cukrem, gdzie arystokratyczny pałac sąsiadował z burakiem na polu, a legendy o diabłach żyły obok realnego trudu robotników.

Skąd nazwa „Cerekiew”? Jedni powiedzą, iż od starej świątyni. Inni – iż od języków dawnych osadników. Ale miejscowi mają własną opowieść: raz na sto lat w nocy słychać dźwięk dzwonów z nieistniejącej już cerkwi, która ma ostrzegać mieszkańców przed gniewem Odry. Gdy więc podczas spaceru usłyszycie w ciszy jakieś pojedyncze dźwięki – nie panikujcie. To nie telefon, nie sygnał z fabryki, ale echo dawnych wieków.

Fot. CMZJMZ

Idź do oryginalnego materiału