Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostrzega przed dramatycznym scenariuszem: bez reform emerytury spadną do poziomu egzystencjalnego minimum. System emerytalny traci stabilność, a przyszłość świadczeń stoi pod znakiem zapytania.

Fot. Shutterstock
Twarda matematyka nie kłamie
Najnowsze ostrzeżenie ekspertów MFW brzmi jak wyrok. Jak podaje portal Money.pl, bez żadnych reform publicznego systemu emerytalnego do 2050 roku średni wskaźnik świadczeń emerytalnych spadnie w Polsce z 45 procent do 29 procent przeciętnego wynagrodzenia. To oznacza, iż za ćwierć wieku przeciętna emerytura będzie równa dzisiejszej emeryturze minimalnej.
Scenariusz ten nie jest jedynie teoretyczną możliwością, ale matematyczną konsekwencją demograficznych przemian. Prognozy wskazują, iż osoby przechodzące na emeryturę w latach 2050-2080 otrzymają świadczenia na poziomie zaledwie 20-25 procent swojej ostatniej pensji. Dla porównania, dzisiaj ten wskaźnik wynosi około 50 procent.
Fundusz na granicy możliwości
Sytuacja finansowa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, choć w tej chwili stabilna, budzi niepokój analityków. Według najnowszych danych ZUS, przytaczanych przez portal Money.pl, w 2024 roku fundusz wypłacał przeciętnie świadczenia emerytalno-rentowe w wysokości 3735,34 złotych – o 14,2 procent więcej niż rok wcześniej.
Wskaźnik pokrycia wydatków wpływami ze składek osiągnął w 2024 roku poziom 83,5 procent. Oznacza to, iż niemal jedna piąta wypłacanych świadczeń musi być finansowana z innych źródeł, głównie transferów z budżetu państwa. Ta luka systematycznie się powiększa wraz ze wzrostem liczby emerytów i wydłużaniem się życia.
Stan funduszu na koniec 2024 roku wynosił 17,1 miliarda złotych, z czego środki pieniężne to 9,2 miliarda złotych. Kwoty te mogą wydawać się imponujące, ale w zestawieniu z rosnącymi zobowiązaniami stanowią jedynie kroplę w morzu potrzeb.
Demograficzna spirala śmierci
Prawdziwy problem tkwi w nieubłaganej arytmetyce demografii. Według prognoz GUS liczba osób w wieku powyżej 65 lat wzrośnie z obecnych 19 procent populacji do 31 procent w 2050 roku. Jednocześnie systematycznie kurczy się grupa osób w wieku produkcyjnym, która musi utrzymać rosnącą armię emerytów.
System repartycyjny, w którym składki obecnych pracowników finansują emerytury obecnych seniorów, przestaje być racjonalny ekonomicznie. Coraz mniejsza grupa pracujących musi dźwigać ciężar utrzymania coraz większej grupy emerytów. To spirala, z której nie ma łatwego wyjścia bez bolesnych reform.
Prognozy demograficzne są bezlitosne. Populacja Polski może spaść z obecnych 38 milionów do 34,1 miliona w 2050 roku i zaledwie 28,2 miliona w 2080 roku. Współczynnik dzietności oscyluje wokół 1,26 – daleko poniżej poziomu prostej zastępowalności pokoleń.
Kobiety najgorzej zagrożone
Szczególnie dramatyczna sytuacja dotyczy kobiet, które już dziś otrzymują średnio o 30 procent niższe emerytury niż mężczyźni. Jak informuje portal Kariera.net.pl, wśród osób pobierających emeryturę w wysokości niższej niż najniższa ustawowa zdecydowanie przeważały kobiety, stanowiąc 77,4 procent ogółu.
Przyczyny tej dysproporcji są wielowarstwowe. Kobiety przechodzą na emeryturę w wieku 60 lat, co skraca ich okres składkowy i zmniejsza zgromadzony kapitał emerytalny. Dodatkowo statystycznie żyją dłużej, co oznacza, iż ten sam kapitał musi być rozłożony na większą liczbę lat wypłat.
W marcu 2025 roku emerytury niższe niż minimalna pobierało już 437,9 tysięcy osób. To alarmujący sygnał, który pokazuje, jak wielu obecnych emerytów żyje faktycznie poniżej oficjalnego minimum egzystencji.
Koszty utrzymania status quo
Międzynarodowy Fundusz Walutowy wyliczył cenę bezczynności. Utrzymanie obecnego poziomu świadczeń wymagałoby zwiększenia wydatków o dodatkowe sześć punktów procentowych PKB do 2050 roku. W przypadku braku reform wydatki na emerytury mogą wzrosnąć choćby do 17 procent PKB.
Dla porównania, w tej chwili wydatki na emerytury stanowią około 11 procent PKB. Wzrost do 17 procent oznaczałby konieczność drastycznego zwiększenia podatków lub cięć w innych obszarach budżetu państwa. Żadna z tych opcji nie jest politycznie ani społecznie akceptowalna.
Receptury ekspertów pozostają w sferze marzeń
Rozwiązania proponowane przez ekonomistów MFW brzmią racjonalnie, ale ich wdrożenie graniczy z politycznym samobójstwem. Eksperci postulują wyrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz jego stopniowe podnoszenie wraz z wydłużającą się długością życia.
Inne propozycje obejmują wydłużenie efektywnego życia zawodowego poza ustawowy wiek emerytalny, wdrożenie minimalnego okresu składkowego oraz zwiększenie aktywności zawodowej różnych grup społecznych. To wszystko brzmi sensownie w gabinecie analityka, ale napotyka mur oporu społecznego w rzeczywistości.
Kolejne rządy preferują populistyczne rozwiązania doraźne zamiast niepopularnych, ale koniecznych reform strukturalnych. Obniżenie wieku emerytalnego w 2017 roku tylko pogłębiło problemy systemu, ale przyniosło polityczne korzyści ówczesnej władzy.
Młodzi płacą za błędy przeszłości
Najbardziej dramatyczna sytuacja czeka osoby, które dziś mają 30-40 lat. Według szacunków ekonomistów dzisiejsi trzydziestolatkowie muszą zarabiać od 6200 do 9800 złotych brutto miesięcznie, aby w przyszłości ich emerytura przekroczyła 5000 złotych.
Te wyliczenia nie uwzględniają inflacji ani spadku siły nabywczej pieniądza w perspektywie następnych dekad. W praktyce oznacza to, iż dla większości młodych Polaków emerytura z ZUS będzie stanowić jedynie symboliczne uzupełnienie ich własnych oszczędności emerytalnych.
System zmusza młode pokolenia do podwójnego obciążenia: płacenia składek na emerytury obecnych seniorów oraz samodzielnego oszczędzania na własną starość. To niesprawiedliwe rozwiązanie, które pogłębia międzypokoleniowe konflikty i podkopuje zaufanie do państwa.