[Recenzja] Swans - "Children of God" (1987)

pablosreviews.blogspot.com 2 tygodni temu


Cykl "Ciężkie poniedziałki" S03E05

"Children of God" to przełomowa płyta w dorobku Swans. W części utworów zespół rozwija swój dotychczasowy styl - brudny, agresywny i zgiełkliwy trans z wczesnych albumów, jak debiutancki "Filth" czy następujący po nim "Cop". Jednocześnie pojawiają się tu także nagrania zdecydowanie bardziej melodyjne, o bogatszym, ale też łagodniejszym, często akustycznym brzmieniu. To już wyraźna zapowiedź kolejnych wydawnictw, jak "The Burning World" i "White Light From the Mouth of Infinity", utrzymanych w stylistyce neofolku z gotyckim zabarwieniem.

Te nowe elementy nie pojawiły się tu zupełnie nagle i niespodziewanie. Już wydane w poprzednim roku bliźniacze albumy "Greed" i "Holy Money" - nagrywane podczas tej samej sesji - ostrożnie wzbogaciły pierwotną stylistykę Swans o nowe rozwiązania, jak partie pianina czy żeńskie chórki. Za te ostatnie odpowiada tam nowa członkini grupy, Jarboe Devereaux, profesjonalnie znana mononimicznie jako Jaroboe. Na "Children of God" jej wkład jest już znacznie większy, w wielu utworach występuje jako główna wokalistka, a poza tym pełni też na płycie rolę klawiszystki. To ona w znacznym stopniu wpłynęła na ten stylistyczny zwrot, jaki nastąpił na "Children of God". A przynajmniej tak sugeruje wydana kilka miesięcy wcześniej płyta "Blood, Women, Roses" Skin - pobocznego projektu Jarboe i Michaela Giry, z wiodącą rolą tej pierwszej. Zawarta tam muzyka w całości wpisuje się w estetykę darkwave, z elementami gothic rocka i neofolku.

Czytaj też: [Recenzja] Swans - "Filth" (1983)

Pomimo przejściowego charakteru "Children of God", nie jest to album pośledni. Oba dotychczasowe oblicza Swans znakomicie się tu uzupełniają, a łączy je konsekwentnie złowieszczy klimat oraz charakterystyczna dla grupy repetycyjność. Również warstwa tekstowa jest tu bardzo spójna, skupiona wokół tematyki religijnej, balansując pomiędzy poszukiwaniem duchowości, a bluźnierstwem. Choć muzycy niedługo mieli całkiem porzucić swój oryginalny, bardziej hałaśliwy styl, to w utworach bliskich wcześniejszych płyt wcale nie słychać znużenia takim graniem. Znakomicie wypada otwieracz "New Mind", miażdżący ciężarem i obsesyjnie powtarzanym riffem, jaki każda metalowa kapela chciałaby sama wymyślić. Nie brakuje też bardziej pokręconych kawałków, jak "Like a Drug", "Beautiful Child" czy - pomijając nastrojowy wstęp - "Trust Me", pełne jazgotliwych partii, industrialnych efektów i dziwnych wokali. Albo "Blind Love", zestawiający mniej intensywne, dalekie jednak od subtelności, noise'owe fragmenty z jazgotliwymi, adekwatnie metalowymi zaostrzeniami, z kolejnym mocarnym riffem.

Gdzieś pomiędzy dawnym a nowym Swans mieszczą się natomiast "Sex, God, Sex" i tytułowy "Children of God". Pierwszy z nich łączy powolne, posępne riffy kojarzące się z doom metalem oraz zdecydowanie łagodniejszą niż dotychczas partię wokalną Giry, który zamiast wrzeszczeć, charczeć lub zawodzić śpiewa w stylu Leonarda Cohena. W utworze tytułowym zgrzytliwe gitary i potężne bębny spajają się w całość z klimatycznymi klawiszami oraz eterycznym śpiewem Jarboe (jej najlepszym wokalnym popisem na płycie), tworząc hipnotyzującą, wręcz mistyczną atmosferę, przywołującą odległe skojarzenia z Dead Can Dance. Reminiscencje stylu tej grupy jeszcze bardziej słychać w - już całkiem łagodnym - "Blood and Honey", głównie za sprawą tajemniczego, bliskowschodniego klimatu, choć także z nieco przerysowaną gotyckością, przez co brzmi to zdecydowanie mniej finezyjnie niż dokonania Lisy Gerrard i Brendana Perry'ego.

Czytaj też: [Recenzja] Dead Can Dance - "Within the Realm of a Dying Sun" (1987)

Ładnie, a zarazem całkiem subtelnie wypada natomiast "In My Garden", zwiewna piosenka z delikatnym śpiewem Jarboe i klimatycznymi partiami fletu. Niemal równie zgrabnie wypada "Blackmail", gdzie nieco zbyt egzaltowanej partii wokalistki towarzyszy jedynie łagodny akompaniament pianina oraz dodające lekko mediewalnego zabarwienia dźwięki oboju. Na tym ostatnim instrumencie - pojawiającym się także w "Trust Me" - zagrała sama Lindsay Cooper, była członkini Comus i przede wszystkim Henry Cow. "Our Love Lies" oraz "Real Love" to z kolei pełne religijnego uniesienia, a zarazem pogrzebowej atmosfery pieśni, z cohenowskim śpiewem Giry i estetyką gothic country. Pomimo akustycznego brzmienia, oba nagrania mają tę transową powtarzalność typową dla grupy. Całości dopełnia "You're Not Real, Girl", gdzie Gira wciela się raczej w Iana Curtisa, ale towarzyszy mu neofolkowa partia gitary akustycznej oraz darkwave'owa orkiestracja z syntezatora.

"Children of God" to album pokazujący większą dojrzałość i wszechstronność Swans. Nie jest to płyta idealna - jej posępna atmosfera bywa przerysowana, a materiał balansuje wówczas na granicy kiczu. Jednocześnie jednak całość imponuje mi szalonym eklektyzmem, mimo którego wszystko układa się w spójną całość, a także tą hipnotyczną atmosferą, jaką ma większość utworów, tak samo wciągającą w wersji z gitarowym zgiełkiem, jak i w wariancie akustycznym. Ta kohabitacja dwóch odmiennych oblicz Swans jest zresztą jednym z największych atutów "Children of God", dając wrażenie pewnej kompletności. Bo gdy na kilku kolejnych płytach zabrakło hałasu, muzyka zespołu stała się jednak uboższa. A i ten nieustanny jazgot z pierwszych płyt jest tak samo wybrakowany.

Ocena: 8/10


Swans - "Children of God" (1987)

1. New Mind; 2. In My Garden; 3. Our Love Lies; 4. Sex, God, Sex; 5. Blood and Honey; 6. Like a Drug (Sha La La La); 7. You're Not Real, Girl; 8. Beautiful Child; 9. Blackmail; 10. Trust Me; 11. Real Love; 12. Blind Love; 13. Children of God

Skład: Michael Gira - wokal, instr. klawiszowe, gitara (akustyczna); Jarboe - wokal, instr. klawiszowe; N. Westberg - gitara (elektryczna i elektryczna); Algis Kizys - gitara basowa; Theodore Parsons - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Simon Fraser - flet (2); Audrey Riley - wiolonczela (6); Lindsay Cooper - obój (9,10); Wilton Barnhardt - pianino (9)
Producent: Rico Conning i Michael Gira


Idź do oryginalnego materiału