25 czerwca był dniem długo wyczekiwanym przez fanów muzyki hardcorowej (ups, tu pewnie posypie się na mnie lawina hejtu, bo przecież ten zespół, o którym chcę opowiedzieć, nie gra już czystego hc, jaki znamy z definicji), bowiem to właśnie wtedy po długich siedmiu latach Turnstile powróciło do naszego kraju! Choć kontrowersji było od samego początku przynajmniej moim zdaniem wiele, bo ceny biletów zdecydowanie przewyższyły oczekiwania wszystkich fanów, choć pogoda do samego końca nie była zbyt pewna i jeszcze trzy godziny przed rozpoczęciem koncertu padał deszcz, my z całych sił wierzyliśmy, iż to wydarzenie to będzie COŚ.
I mimo głosów, iż ludzie spodziewali się więcej, zespół z Baltimore sprostał naszym oczekiwaniom. Na supporcie pojawiła się polska grupa Energy Jar, która w bardzo głośny i energiczny sposób nastawiła wszystkich (a miłośników Turnstile okazało się w Polsce i okolicach całkiem sporo) na to, co miało za chwilę nastąpić. Co prawda chwila ta ze standardowego pół godziny przeciągnęła się w godzinę, jednak nie czepiajmy się szczegółów!
Setlista okazała się niemalże setlistą wymarzoną, bo naładowana była aż po brzegi samymi bangerami (czy jeszcze się tak w ogóle mówi?). Przeważały na niej utwory z dwóch ostatnich płyt, w tym z najnowszego wydawnictwa grupy NEVER ENOUGH, które miało premierę dosłownie kilkanaście dni wcześniej. Piosenka o tym samym tytule rozpoczęła tę wyjątkową muzyczną ucztę.
@dontyou.mind@TURNSTILE – mystery in Warsaw #tunstile #turnstilesummer
♬ dźwięk oryginalny – dontyoumind
Na wielką uwagę zasługuje oświetlenie, które naprawdę robiło wrażenie i tworzyło klimat. Doświadczyliśmy prawie wszystkiego tego, z czego słyną koncerty w tym klimacie. Był mosh, były też osoby decydujące się na falę, zabrakło jednak… stage divingu, na który czekali chyba wszyscy, którzy obejrzeli hometown show grupy. I choć można się kłocić, czy Turnstile wciąż mają prawo do bycia nazywanymi harcorowcami, to jednego nie można im zarzucić – grupa doskonale wie, co robi.. i robi to wyśmienicie!
Może nie można mieć wszystkiego, ale na pewno można mieć wspaniały ponad godzinny set, podczas którego ani przez chwilę uśmiech nie schodzi ci z twarzy! Dużo emocji, wzruszeń (tak, hc kids też się wzruszają!) i energii, zdarte gardła i ból szyi od machania głową następnego dnia. Dla takich momentów właśnie się żyje. Chapeau bas dla wokalisty i frontmana grupy, bo jego charyzma i osobowość a także sposób poruszania się na scenie zasługują na wyróżnienie. Może nie był to koncert z mojej topki, jednak na pewno na długi czas pozostanie w moich wspomnieniach i sercu. Cytując jeden z moich ulubionych kawałków Turnstile – Holiday, który też wybrzmiał tego wieczoru:
Too bright to live, too bright to die
I wanna celebrate
Beauty is built not from outside
And I imagine it
Najbardziej czekałam chyba na Birds, które było idealnym zwieńczeniem koncertu. Choć początkowo nie byłam przekonana odsłuchując płytę co do mocy tego kawałka, po tym jak poszedł on viralem na tiktoku nie mogłam już wybić go z głowy. To on tak ostatecznie przekonał mnie, iż this is a Turnstile summer, baby! I nikt nie wmówi mi inaczej.