Rozwód w tydzień po ślubie

newskey24.com 6 dni temu

Rozwiedli się tydzień po ślubie.

— Oszalałeś?! Jaki rozwód?! — Kasia cisnęła na podłogę bukit zwiędłych róż, który jeszcze wczoraj wydawał się jej najpiękniejszy na świecie. — Dopiero się pobraliśmy! Tydzień temu!

— No i co z tego? — Adam choćby nie oderwał wzroku od telefonu. — Pomyłka się zdarzyła. Trzeba to naprawić, zanim będzie za późno.

— Pomyłka?! — głos Kasi przeszedł w pisk. — Dla ciebie ja jestem pomyłką? Nasz ślub to pomyłka?!

Adam w końcu spojrzał na żonę. Byłą żonę. A może jak to teraz nazywać?

— Słuchaj, Kasieńka, no co ty tak dramatyzujesz? Mówię przecież rozsądnie. Nie pasujemy do siebie i już. Zrozumiałem to pierwszej nocy po ślubie, kiedy urządziłaś mi awanturę, iż nie umyłem zębów.

— To umyj zęby! Co w tym trudnego?!

— A dlaczego mam to robić? W domu nigdy przed snem nie myłem i żyłem normalnie.

Kasia opadła na kanapę, zakryła twarz dłońmi. Czy naprawdę przez siedem lat spotykała się z tym człowiekiem i niczego nie zauważyła? A może zauważyła, ale myślała, iż po ślubie się zmieni?

— Adam, kochanie — spróbowała mówić spokojnie. — Przecież się kochamy. Pamiętasz, jak się oświadczyłeś? Klęczałeś, przysięgałeś, iż będę najszczęśliwsza…

— To była romantyczna chwila. Życie to co innego. Sam pomyśl: tydzień razem, a już codziennie się kłócimy. Wczoraj robiłaś mi wyrzuty, iż nie wrzuciłem skarpetek do kosza. Przedwczoraj, iż nie umyłem od razu talerza po barszczu. A dziś rano zaczęło się od tego, iż ugotowałem sobie kawę, a tobie nie.

— Bo jeszcze spałam!

— No właśnie. Mam cię budzić i pytać, czy chcesz kawę? A jak nie chcesz, a ja cię obudzę — znów będzie awantura.

Kasia patrzyła na męża oszołomiona. Czy on mówi poważnie? Te drobiazgi są dla niego powodem, by zniszczyć małżeństwo?

— Adasiek — podeszła do niego, chciała go objąć, ale się odsunął. — Toż to głupoty! Przyzwyczaimy się do siebie. Wszyscy przez to przechodzą!

— Nie chcę się przyzwyczajać. Mnie było dobrze tak, jak było. Po co w ogóle się żeniłem?

To pytanie zawisło w powietrzu. Kasia poczuła, jak coś w niej pęka. Siedem lat związku, rok przygotowań do ślubu, mnóstwo wydanych pieniędzy, goście, którzy wciąż pytają o miesiąc miodowy…

— Wiesz co — wyprostowała się, otarła łzy. — Może jednak masz rację. Może rzeczywiście się pośpieszyliśmy.

Adam spojrzał na nią zaskoczony.

— Tak znaczy, zgadzasz się na rozwód?

— A co mi innego zostaje? Mam cię zmuszać do miłości? — Kasia wzięła z komody zdjęcie ze ślubu. Na fotografii oboje się uśmiechali — szczęśliwi, zakochani. — Tylko powiedz mi jedno. jeżeli nie chciałeś się żenić, to po co się oświadczyłeś?

Adam podrapał się po głowie.

— No jak to po co… Ciągle napomykałaś. Raz jedna twoja koleżanka wyszła za mąż, raz druga. Że nam też już pora… Myślałem, iż skoro tak trzeba, to trzeba.

— Tak trzeba? — powtórzyła Kasia. — Ożeniłeś się ze mną, bo tak trzeba?

— No nie tylko dlatego. Dobrze nam się razem żyło. Dobrze gotowałaś, sprzątałaś… Myślałem, iż po ślubie też tak będzie.

— A co teraz jest nie tak?

— Taka jesteś jakaś nerwowa. Wszystko ci nie pasuje, wszystko źle. Wcześniej nie robiłaś takich problemów.

Kasia wróciła na kanapę. Faktycznie, wcześniej milczała, gdy Adam rozrzucał skarpetki. Sprzątała za niego, gotowała, prała. A dlaczego milczała? Bo się bała. Bała się, iż odejdzie do innej, jeżeli będzie zbyt wymagająca.

— Może i byłam nerwowa — powiedziała powoli. — Ale wiesz dlaczego? Bo chciałam choć odrobiny zaangażowania z twojej strony. Myślałam, iż mąż to partner, a nie dziecko, za którym trzeba sprzątać.

— Właśnie o to chodzi! — ożywił się Adam. — Nie chcę, żeby za mną sprzątano i mi kazano. Chcę żyć spokojnie.

— A ja chcę żyć z mężem, a nie z lokatorem.

Zamilkli. Za oknem zaczął padać deszcz. Kasia nagle przypomniała sobie, jak się poznali. W kawiarni, ona siedziała sama, czytała książkę, a on podszedł, by zagadać. Tak przystojny, uśmiechnięty, uważny. Dawał kwiaty, zabierał do teatru, choćby recytował wiersze z pamięci.

— Pamiętasz, jak mi czytałeś Mickiewicza? — spytała.

— Pamiętam. A co?

— Nic. Tylko pamiętam.

— Kasieńka — Adam usiadł obok. — Po co się męczymy? Mówmy szczęrze: nie pasujemy do siebie. Ty chcesz jednego, ja drugiego. Ty domowa, rodzinna, a ja wolność lubię. Ty dzieci chcesz…

— A ty nie?

— Na razie nie. Może kiedyś, ale nie teraz. A ty już o pokoju dziecięcym mówisz.

Kasia skinęła głową. Tak, mówiła. Ma trzydzieści dwa lata, chce rodzinę, dzieci. A on… on ma trzydzieści pięć, a wciąż jakby student.

— Dobrze — powiedziała cicho. — Rozwiedziemy się.

— Naprawdę? — Adam choćby się ucieszył. — No wreszcie się dogadaliśmy!

— Tylko pod jednym warunkiem. Powiesz wszystkim prawdę. Moim rodzicom, swoim, znajomym. Nie będę winna za wszystko.

— Jaką prawdę?

— Że nie byłeś gotowy na małżeństwo. Że ożeniłeś się z przyzwyczajenia, nie z miłości.

Adam się zmarszczył.

— Po co to mówić? Powiemy po prostu — nie dogadaliśmy się charakterami.

— Nie. Albo prawda, albo ja wszystkim opowiem sama. I uwierz, moja wersja ci się nie spodoba.

— Dobra — westchnął. — Powiem.

Kasia wstała, podeszła do okna. Deszcz się wzmagał. Dobrze, iż nie była teraz na zewnątrz. Mogła przecież być w miesiącu miodowym gdzieś w ciepłych krajach. Kupili bilety, zarezerwowali hotel. Szkoda, iż nie zdążyli odlecieć.

— A kto zwróci pieniądze za wesele? — spytał nagle Adam.

— Jakie pieniądze?

— No twoi rodzice płacili za salę, moi za zespół…

— Poważnie? — Kasia się odwróciła. — Teraz poważnieKasia spojrzała na deszcz za oknem i uśmiechnęła się lekko, bo nagle zrozumiała, iż ta chwila to nie koniec, ale dopiero początek czegoś nowego.

Idź do oryginalnego materiału