Rywale z dzieciństwa: opowieść o nadziei

twojacena.pl 8 godzin temu

Wojciech wyszedł na ganek rodzinnego domu, wciągnął w płuca ciepłe wieczorne powietrze wsi i przysiadł na starej ławce, która skrzypiała pod nim tak samo, jak za dziecięcych lat. Po chwili do domu powolnym krokiem podszedł Kacper. Był to ten sam przyjaciel, z którym Wojciech dorastał ramię w ramię, ale wiele lat temu coś między nimi się popsuło…

— No i jak tam życie? — zapytał Kacper, klepiąc Wojciecha po ramieniu po męsku.
— Jakoś leci — skinął głową tamten. — Pracuję, mieszkanie w mieście kupiłem.
— Nieźle — Kacper pokiwał głową z uznaniem. — Zawsze byłeś bystry. Nie to, co ja…
— Daj spokój! — uśmiechnął się Wojciech. — Rodzice mi opowiadali, iż masz teraz najlepszy dom w całej wsi. Podobno sąsiedzi biorą z ciebie przykład.
— Ty też nieźle — majtasz się — mieszkanie masz. Kupiłeś coś nie gorszego, niż ja zbudowałem.

Roześmieli się obaj, a potem — jakby z przyzwyczajenia — poszli do domu Kacpra. Wyciągnęli chleb, jajka i kiełbasę. Postawili butelkę bimbru. Nalali po kieliszku, obaj skrzywili się po pierwszym łyku — rzadko piją.

I nagle Kacper powiedział:
— Słuchaj… A Weronika… wiesz?
Wojciech zaniemówił:
— Co?
— Za mąż wyszła. Za jednego… z pobliskiej wsi. Teraz uczy w naszej szkole.
— Weronika? — powtórzył Wojciech i coś ściśnęło mu się w piersi. — Nie wiedziałem…
— Ja też nie wierzyłem. Myślałem, iż mi przejdzie… Ale trzy dni harowałem w polu — nie przeszło. Rozumiesz?

Nalali znowu. Wypili, a potem siedzieli w milczeniu, wpatrując się w swoje kubki herbaty.

Nagle podnieśli oczy i wybuchnęli głośnym śmiechem — tak, jak śmiali się w dzieciństwie. Do łez, do bólu brzucha.
— No i proszę — otarł oczy Kacper. — Tyle lat przez nią… a tu taka niespodzianka.
— No tak — przytaknął Wojciech. — Turniej sobie zrobiliśmy. Kto lepszy, kto wytrzyma dłużej, kto głośniej krzyczy. A ona — hop — i zniknęła za horyzontem z kimś innym.
— Mądra była — niespodziewanie powiedział Kacper. — Wybrała po swojemu. A my się staraliśmy…
— No właśnie — zamyślił się Wojciech. — Ale przecież nie na próżno. Ty dom postawiłeś, ja oddziałem w szpitalu kieruję. Oboje coś w życiu osiągnęliśmy.
— Właśnie! — ożywił się Kacper. — Mamy po dwadzieścia dziewięć lat. Życie dopiero się zaczyna!
— A ty pierwszy zacząłeś — przypomniał Wojciech.
— Może i tak. Ale ty podkręciłeś. Zawsze byłeś sprytny, cholera.
— Więc i ja byłem równie głupi. Obaj byliśmy — uśmiechnął się Wojciech.
— Pamiętasz, jak po lekcjach siedziała na ławce i patrzyła na nas obu tak samo? Ani tobie, ani mnie — nikomu.

Znowu zapadli w ciszę. Wspominali.

Z Kacprem Wojciech znał się od urodzenia — przyszli na świat niemal tego samego dnia. Dorastali obok siebie, żyli przez płot. Razem się bawili, w jednej szkole uczyli, w jednej ławce siedzieli. Do dziewiątej klasy byli nierozłączni.

A potem w klasie pojawiła się Weronika.

Wyrosła nagle, jak na drożdżach. Z zawadiackiej dziewczynki na rowerze zmieniła się w smukłą dziewczynę z długim, jasnym warkoczem. I wszystko się zmieniło. Przyjaciele stali się rywalami.

Kacper ciągnął do maszyn, majsterkował przy traktorze. Wojciech — do książek i zwierząt. Jeden szedł w pole, drugi — do laboratorium.

A Weronika patrzyła na obu tym samym wzrokiem, od którego serce waliło jak oszalałe.

Po szkole Wojciech wyjechał na studia do miasta, a Kacper dołączył do ekipy budowlanej. Weronika uczyła się zaocznie i pojawiała się raz u jednego, raz u drugiego. Przynosiła wieści: kto więcej zarobił, kto dostał podwyżkę stypendium. Ale z żadnym nie związała się na dobre.

Nawet wojsko nie pogodziło przyjaciół. Stali się mężczyznami, każdy swoją drogą. Kacper zbudował dom, kupił pierwszy w wsi samochód. Wojciech został lekarzem, obronił doktorat. Ale mimo wszystko — obaj byli kawalerami. Obaj — wciąż samotni. Wciąż nosili w sobie pamięć o tej dziewczynie z jasnym warkoczem.

A teraz siedzą w kuchni, zmęczeni, z oczami przyciemnionymi przez czas — i śmieją się. Gorzko, ale i lekko.

— A wiesz co? Dobrze, iż wyszła za mąż — powiedział w końcu Wojciech. — Naprawdę. Może on ją naprawdę kocha.
— Może… — cicho odparł Kacper. — Oby kochał. Bo inaczej… Szkoda byłoby wszystkiego.

Zamilkli. Wtem Kacper klepnął w stół:
— Wiesz co? Świętujmy. Za nią. Za nas. Za to, iż życie idzie dalej.
— No — uśmiechnął się Wojciech. — Za to, iż wciąż jesteśmy obok siebie. I nie jesteśmy wrogami.

Kacper nalał po ostatniej.
— Za Weronikę.
— Za Weronikę.

Kieliszki zadzwoniły. Za oknem wieczór ustępował nocy. Nad starą ławką pochyliły się dwa sylwetki — już nie chłopcy, ale jeszcze nie starcy. Po prostu dwaj ludzie, których życie raz połączyło i już nie rozdzieliło.

A Weronika… Cóż, niech będzie szczęśliwa. Zasłużyła na to. I choć czasem warto walczyć, to jeszcze ważniejsze jest umieć puścić. Bo życie toczy się dalej, a prawdziwe wartości — przyjaźń, szczerość, wspólne chwile — zostają na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału