Przeprawa przez finałowy sezon Sandmana okazała się dla mnie o wiele cięższa niż przypuszczałem. Tegoroczną porcję odcinków oglądało się naprawdę topornie, a całość była nie tyle mało interesująca, co po prostu nudna. Więc nie, to nie będzie pozytywna recenzja…
Drugi sezon serialu Sandman przedstawia nam kilka połączonych ze sobą krótszych historii. Wpierw Morfeusz otrzymuje klucz do piekła i szuka dla niego nowego właściciela. Potem wraz z siostrą Maligną wyrusza na poszukiwanie brata, podczas którego nawiązuje kontakt z dawno porzuconym przez niego synem Orfeuszem. Ich ostatnie spotkanie przykuwa uwagę Pań Łaskawych (Mojr), które zmuszają Władcę Snów do zapłaty wysokiej ceny. Równolegle z tym wątkiem biegnie również wątek Daniela Halla – dziecka, które odegra w Śnieniu niewiarygodnie istotną rolę. Prócz tego otrzymujemy jeszcze dwunasty odcinek bonusowy, w którym towarzyszymy innej z sióstr Morfeusza – Śmierci. To i wiele innych wątków pobocznych zostało zamkniętych w jednym sezonie.
Faktycznie wydarzeń jest sporo i na pozór serial ma wiele do powiedzenia, ale jest parę wrednych “ale”. Pierwsze “ale” – serial jest zwyczajnie nudny. Narracja, jaką obiera sobie Sandman, próbuje naśladować tą spokojną, literacko-poetycką z pierwszego sezonu. Zamiast tego otrzymujemy jednak wydarzenia rozciągane w czasie przez nadmierne retrospekcje, ekspozycje i długie monologi bohaterów. Przez to wiele scen nie prezentuje odpowiedniego poziomu, a niektóre wchodzą znienacka, psując odbiór wydarzeń. Przykład? Końcówka pierwszego sezonu i pierwszy odcinek drugiego zwiastują eskalacje konfliktu między Lucyferem a Morfeuszem. Lucyfer przysięga go zniszczyć, a po czołówce kolejnego odcinka nagle mu się wszystko odwidziało. Twist niestety nie na miarę tego, jak podbudowywana była relacja tej dwójki, a przynajmniej nie na serialowe widowisko.
Drugie “ale” – pomimo pokaźnej ilości dialogów praktycznie żadna z postaci nie przechodzi jakiejś ciekawej przemiany. Rozmowy mogą uczyć, ale bohaterowie serialu Sandman wiedzą już chyba dostatecznie dużo. Jedyną dobrze zainicjowaną przemianą charakteru zostaje obdarzony (na szczęście) Morfeusz. Cały ten sezon to tak naprawdę naprawianie błędów, refleksja nad samym sobą i próba poprawy. Widać to, kiedy Morfeusz próbuje wyciągnąć z piekła ukochaną, rozmawia z synem, pomaga siostrze – staje się bardziej ludzki. Przełamuje swoją boskość dla innych stworzeń i przez to też zwraca na siebie uwagę Pań Łaskawych. Statuetka dla drugiej najciekawszej postaci sezonu wędruje do siostry Morfeusza – Maligny. Choć nie przechodzi prawie żadnego rozwoju postaci, to jest unikalna w swojej postawie, naprawdę miło się ją ogląda i ma dużo do powiedzenia. Pozostałych postaci drugoplanowych jest albo za mało, albo są, bo są.
Trzecie “ale” – wątek Pań Łaskawych i nieangażujący finał, czyli druga część odcinków, jakie mieliśmy okazję otrzymać 24 lipca. Od tego czasu fabuła zaczyna rozciągać się jeszcze bardziej niż poprzednio. Sam Morfeusz jedyne co robi to przez kilka odcinków chodzi od nieciekawego punktu do jeszcze bardziej nieciekawego, szykując się wreszcie na spotkanie z Mojrami. I muszę powiedzieć wam szczerze, iż tym razem w ciągu czterech odcinków pokazano nam tyle, ile równie dobrze zmieściłoby się w dwóch – i to widać. Tempo jest naprawdę wolne, a cała konfrontacja Morfeusza z Mojrami jest zwyczajnie nieciekawa. Widzowie nie czują żadnej stawki choć powinna być ona kolosalna, bo w końcu jest to podbudowa pod finał serialu, ale także ostatnie szlify pełnego obrazu postaci Sandmana.

Finałowy epizod jedenasty wypada już nieco lepiej. Stanowi on pewnego rodzaju uhonorowanie postaci Morfeusza Toma Sturridge’a, które wypada dobrze. Jednak po tej salwie nudnych i pustych fabularnie wydarzeń można go bardziej odebrać jako niesatysfakcjonujące zakończenie, niż jako godne pożegnanie z serialem. I bardzo mi szkoda tego, iż odcinki 7-11 nie wyglądają tak, jak dwunasty odcinek bonusowy. Śmierć – wysoka cena życia przypomina nam wygodę i przyjemność z oglądania sezonu pierwszego. Towarzyszymy tym razem siostrze Morfeusza – Śmierci, która spędza swój jedyny na sto lat dzień wolny wśród ludzi. W końcu dostajemy epizod wyważony zarówno pod względem wydarzeń, jak i poetycko-literackiej narracji. Przy końcu tego odcinka w głowie rozbrzmiewała mi tylko jedna myśl: “no, tak to powinno wyglądać”.
Największym plusem serialu Sandman jest oczywiście oprawa wizualna. Wkraczając do świata snów, koszmarów, a także innych krain, nie sposób się nie zachwycić. Efekty wizualne budują świetny klimat i atmosferę, które niestety są osłabiane przez słabo napisany scenariusz. Muszę jednak oddać królowi, co królewskie – serial wciąż pozostaje prawdziwą ucztą dla oczu. Najlepiej prezentuje się oczywiście Śnienie, tuż za nim znajdują się Bajkowa Kraina oraz obecne na krótki czas piekło Lucyfera.

I szczerze mówiąc nie wiem, czy jestem w stanie polecić komukolwiek drugi sezon serialu Sandman. A mówię to jako osoba, która pierwszy pochłonęła w dwa wieczory. Tym razem miałem jednak lekki problem, aby obejrzeć jednego dnia chociaż dwa odcinki. Ten sezon ma dobre momenty, jednak szukać ich można jedynie ze świecą. Mamy tu wspaniale wykreowanych bohaterów – naszego Morfeusza, Malignę czy Śmierć, a jednak są oni wrzuceni w tak nieciekawy wir wydarzeń, iż aż można zacząć ziewać. Na koniec mogę powiedzieć chyba tylko jedno – z większości odcinków zapamiętałem jedynie to, iż były one mało ciekawe, a pamięć do wydarzeń mam zwykle dobrą.
fot gł.: materiały prasowe