Wyraziste bohaterki, pokręcona intryga, szalone twisty i brak udawania, iż chodzi o coś więcej. jeżeli lubicie serialowe guilty pleasure, to „Ta dziewczyna” od Amazona jest właśnie dla was.
„Ta dziewczyna” to ekranizacja debiutanckiej powieści Michelle Frances, autorki poczytnych thrillerów psychologicznych, wręcz stworzonych do tego, by zrobić z nich równie popularne seriale. W teorii w tych uzależniających historiach jest bowiem wszystko, żeby przyciągnąć widza do ekranu i nie wypuścić go aż do obowiązkowo szokującego końca. A czy w praktyce ten przepis na sukces działa równie skutecznie?
Ta dziewczyna – o czym jest nowy serial Prime Video?
W gruncie rzeczy opis fabuły „Tej dziewczyny” można skrócić do prostego: zaborcza matka vs. nowa dziewczyna. Ta pierwsza, Laura (Robin Wright, „House of Cards”), jest kobietą sukcesu, która ma w swoim życiu wszystko – karierę, pieniądze, męża i przede wszystkim syna, którego kocha ponad wszystko inne. Ta druga, Cherry (Olivia Cooke, „Ród smoka”), o podobnym statusie społecznym i bogactwie może tylko pomarzyć – jej pochodzenie to jednak tylko pierwsze z wielu podejrzeń, jakie wybranka Daniela (Laurie Davidson, „Mary & George”) wzbudza w jego matce.

Kolejne wątpliwości nadchodzą gwałtownie niczym serie z karabinu maszynowego i ani się spostrzeżemy, a już znajdziemy się w samym środku otwartego konfliktu o względy młodego mężczyzny, który swoją drogą, jest w tej historii najmniej istotny. Liczą się one – dominujące, pewne siebie, a w pewnych okolicznościach również nieprzewidywalne kobiety, które potrafią się posunąć… No właśnie, jak daleko, żeby osiągnąć swój cel?
Wszystkiego dowiecie się z serialu, który można już w całości obejrzeć w serwisie Prime Video i całe szczęście, bo to rzecz przeznaczona do konsumowania koniecznie w trybie binge-watchingu. Szykujcie się zatem na kilka godzin rozrywki specyficznej, ale przy tym piekielnie wciągającej i niedającej prostej odpowiedzi, kto tu adekwatnie jest „tą gorszą”. Skrywająca sekrety i potencjalnie groźna naciągaczka Cherry, która dybie na fortunę Daniela? A może jednak paranoidalnie nadopiekuńcza Laura, która nie akceptuje żadnej miłości do syna oprócz własnej?
Ta dziewczyna to czysta przyjemność i czysta tandeta
Takie pytania będziecie sobie zadawać podczas seansu bardzo często, zwłaszcza iż każdy z sześciu odcinków przedstawia wydarzenia z perspektywy obydwu bohaterek. Często będziecie więc oglądać tę samą sytuację oczami najpierw Laury, a potem Cherry (i vice versa), co znacznie skomplikuje lub wręcz uniemożliwi jej jednoznaczną ocenę. Zabieg niby stary i ograny, ale tu zastosowany bardzo umiejętnie, dodający kontekstu, a nade wszystko zaogniający i bez tego mocno buzujące emocje.

Emocje, które chcąc nie chcąc, muszą udzielać się przy serialu również oglądającym. Zwłaszcza iż twórczynie (autorkami scenariusza są Gabbie Asher i Naomi Sheldon) nijak nie kryją się z tym, iż wywoływanie silnych reakcji wśród widzów to ich cel numer jeden. jeżeli więc spodziewacie się po „Tej dziewczynie” subtelności, podtekstów i wyrafinowanych gier pozorów, od razu odrzućcie takie myślenie, bo to zupełnie nie ten styl.
W tym przypadku jest całkiem odwrotnie – im efektowniej i bardziej otwartym tekstem, tym lepiej. Tandetne podejście rodem z opery mydlanej, które gdzie indziej byłoby męczące, tu sprawdza się idealnie, nadając całości kiczowatego, ale jednocześnie wyrazistego charakteru i dynamicznego rytmu.
Ta dziewczyna, czyli Robin Wright kontra Olivia Cooke
Do tego dopasowują się z kolei główne bohaterki, które w kreacji Olivii Cooke i Robin Wright (jest również producentką wykonawczą i reżyserką pierwszej połowy sezonu, za drugą odpowiadała Andrea Harkin) stanowią oś, wokół której kręci się w serialu cała reszta. Łącznie z panami, bo choć w teorii Daniel, czy jego ojciec Howard (Waleed Zuaiter, „Gangi Londynu”) są równie ważni, w praktyce nie znaczą nic, będąc wyłącznie ładnym, ale pustym dodatkiem do starcia dwóch mocnych żeńskich postaci.

Panie zaś zaczynają od wbijania sobie drobnych szpilek, następnie przechodzą do ciosów poniżej pasa, aż w końcu przekraczają wszelkie granice. Oglądanie ich w akcji to przyjemność, której jednak od pewnego momentu bliżej robi się do miana czystej perwersji. Gdy bowiem w połowie sezonu jedna z nich posuwa się w okrucieństwie dalej, niż ustawa przewiduje, czuć, iż zmieniają się reguły gry (to również istotny moment z perspektywy widza, bo niektórym może wydać się przesadą, także ze względu na scenariuszową logikę lub jej brak).
Coś, co dotąd można było nazwać brudną walką o terytorium, staje się więc brutalną jatką, w której dozwolone są choćby najpaskudniejsze zagrywki. Co istotne, zmiana zasad dotyczy obydwu kobiet, bo choć na początku łatwo wskazać, kto miał uzasadnione powody do obaw i kto przesadził, to im dalej, tym wyraźniej widać, iż druga strona nie zamierza pozostawać dłużna. Chce oddać i to najlepiej z nawiązką. A dzięki wysiłkom aktorek, zarówno wyrachowana i chłodna Laura, jak i bardziej emocjonalna Cherry, są w swoim podejściu niezwykle przekonujące.
Ta dziewczyna – czy warto oglądać serial Prime Video?
Samonakręcająca się spirala konfliktów, napięć i coraz bardziej pokręconych akcji w wykonaniu pary bohaterek zmierza szybkim i prostym krokiem do zapowiadanej od samego początku kulminacji. Czy jednak uznacie końcowe rozstrzygnięcie za satysfakcjonujące, to kwestia względna i spodziewam się, iż może ona podzielić oglądających. Inna sprawa, iż „Ta dziewczyna” wcześniej idzie tak daleko, iż na koniec każda opcja wydaje się zła. A może żadna?

Paradoksalnie, do pewnego stopnia o wiele łatwiej jest nazwać „złym” cały serial, niż tylko jego zakończenie. Ale żeby było jasne – nie uważam tego za wadę. Produkcja Amazona ma bowiem wpisany swego rodzaju rynsztokowy charakter w swoje fundamenty, co przy ekranizacji klasycznego czytadła jest o wiele lepszym wyjściem, niż z góry skazana na niepowodzenie próba wniesienia historii o poziom wyżej pod względem psychologicznym.
Twórcy „Tej dziewczyny” dobrze to więc wyczuli i takich prób choćby nie podejmują. Zamiast tego bawią się materiałem źródłowym, robią pożytek z charyzmatycznych aktorek, bogatego designu, kostiumów i scenografii, a wszystko podlewają czasem niezdrowym seksualnym napięciem, które rozgrzewa ekran do czerwoności. Tak, jest nazbyt dosadnie, przesadnie niegrzecznie i miejscami okropnie szmirowato (soundtrack w niektórych scenach śni mi się po nocach – nie w tym dobrym sensie), ale skłamałbym, twierdząc, iż źle się bawiłem.