Taniec we dwoje: historia rozpoczęta od kryzysu zdrowotnego

twojacena.pl 22 godzin temu

Taniec dla dwojga: historia, która zaczęła się od kryzysu nadciśnieniowego

Bożena Nowak przyjechała do małego sanatorium w Szczawnicy, marząc o prawdziwym odpoczynku po latach pracy. Bez telefonów, bez obowiązków. ale zamiast spokoju, już na korytarzu wpadła na nią przestraszona kobieta w białym kitlu.

— Proszę, pomóżcie! Mężczyźnie w sąsiednim pokoju słabo! Wezwijcie lekarza!

— Ja jestem lekarzem — odparła natychmiast Bożena. — Prowadźcie.

W pokoju na leżance leżał blady mężczyzna. Bożena gwałtownie opanowała sytuację: zmierzyła ciśnienie, rozpoznała przełom nadciśnieniowy, podała leki.

— Wszystko w porządku — powiedziała, gdy do pokoju wpadli dyżurny lekarz i pielęgniarka. — Ciśnienie skoczyło, ale nie ma powodu do paniki. Już podałam, co trzeba.

— Przepraszam, czy pani tu pracuje? — spytał zdziwiony mężczyzna, powoli dochodząc do siebie.

— Nie, odpoczywam. Przynajmniej miałam taki zamiar — uśmiechnęła się Bożena.

Tak poznała Kazimierza Wiśniewskiego — eleganckiego sąsiada z siwiejącymi skroniami, bystrym spojrzeniem i smutnym uśmiechem.

Niefortunny romans i wieczór w altanie
Później, podczas kolacji, Bożena zauważyła, iż obok Kazimierza siedzi efektowna blondynka w obcisłej sukience, z miną wyrażającą nudę. Przy sąsiednim stoliku jedna z pań szepnęła:

— Ta młódka pewnie liczy na jego pieniądze, ale zdrowie mu nie dopisuje. A do tego podobno kręci się z kierownikiem sanatorium. Stąd i ciśnienie u biedaka.

Bożena słuchała półuchem. Wiedziała, ile warte są takie historie. Jej własny mąż odszedł kiedyś do młodszej. Po dwudziestu latach małżeństwa zostawił ją dla „nowego życia” i nigdy się nie obejrzał.

Zdrada nie zrobiła jej zgorzkniałą, ale nauczyła ostrożności. Praca, dzieci, cicha siła i zimna głowa — to pozwoliło jej przetrwać. Teraz, po latach, dzieci dały jej voucher na pobyt, by wreszcie mogła pomyśleć o sobie.

Bożena upodobała sobie altankę w zacisznym zakątku parku. Było tam chłodno, cicho, a liście szeptały swoje tajemnice. Siedziała z książką, gdy nagle pojawił się Kazimierz.

— Mogę przysiąść? Pani tu ma rajski zakątek.

— Proszę bardzo. Tylko boję się, iż pańska towarzyszka już pana szuka.

— Niech szuka — machnął ręką. — Niech lepiej energię na mnie traci.

Taniec, który wszystko zmienił
Rozmowa przeciągnęła się. Kazimierz okazał się bystrym, ciekawym człowiekiem z poczuciem humoru i głębią w oczach. Gadali aż do obiadu, a wieczorem umówili się na spacer nad brzegiem Dunajca.

— A jak pani lubi tańce, Bożeno? — zapytał nagle.

— Kiedyś bardzo je kochałam…

— No to chodźmy! Wśród moich rówieśnic z jadalni będziemy wyglądać na młodzież.

Roześmiała się. Tańczyła i dziwiła się, jak lekko stało się jej na sercu.

Od tej pory spotykali się codziennie. Czasem dołączała do nich owa blondynka, Ewelina. ale wyraźnie nudziła się w ich towarzystwie. Tematy rozmów były dla niej za trudne, dowcipy — „za mądre”.

Zazdrość jak sygnał do końca
Pewnego dnia Bożena usłyszała awanturę w sąsiednim pokoju. Kobiecy głos wrzeszczał:

— Ty ciągle z tą starą lekarką! Nie mam tu już po co zostawać!

Bożena uśmiechnęła się. „Stara” — zabawne. Zwłaszcza z ust dziewczyny, której brakowało i gracji, i rozumu.

Nazajutrz Ewelina wyjechała. Kazimierz odetchnął z ulgą.

Lecz Bożena wciąż nie rozumiała: po co jej to wszystko? Przyjaźń? Wdzięczność? A może szuka lekarza pod ręką?

Ale przez te dni ani razu nie mówił z nią o zdrowiu. Nie prosił o radę.

Dzień rodzinny — dzień zwierzeń
W niedzielę odwiedzili Bożenę dzieci. Syn z żoną, córka z wnukami. Zorganizowali piknik poza terenem sanatorium. Kazimierz obserwował ich z daleka.

Bożena zaprosiła go dołączyć. Przedstawiła jako sąsiada. Kazimierz gwałtownie się zasymilował — pomagał przy grillu, śmiał się, słuchał.

Wieczorem, gdy wszyscy odjechali, spotkali się przed sanatorium.

— Jakaś pani smutna. Wszystko w porządku?

— Tylko dzieci wyjechały. To zawsze trochę boli.

— Ma pani wspaniałe dzieci, Bożeno. Zazdroszczę pani w dobrym tego słowa znaczeniu. Mój syn i ja… jest inaczej. Jego matka zginęła, gdy miał dziesięć lat. Ja przeżyłam wypadek, ona — nie. Mieszkał z moimi rodzicami. A ja próbowałem zapomnieć: najpierw imprezy, potem praca. Nie chciałem więcej się zWiedzieli już, iż ich drogi nie rozejdą się po powrocie do domu.

Idź do oryginalnego materiału