Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia

twojacena.pl 4 dni temu

Teściowa bliższa niż rodona matka: gorzka prawda mojego życia

To opowieść o tym, jak jedna kobieta stała się moją matką, a druga – tylko formalnością w dokumentach.

Moja rodona matka zawsze stawiała na pierwszym miejscu własny nastrój, swoje pragnienia i spokój. Ja byłam gdzieś w tle, jak cień, jak obowiązkowy element, ale nieistotny. Teraz złości się, iż nie biegam na jej każde skinienie, iż z „obcą kobietą” – jak mówi – mam bliżej niż z tą, która mnie urodziła. Ale to ona sama tak to ułożyła.

Od dziecka żyłam według prostej zasady: nie przeszkadzać mamie. To gwarantowało ciszę w domu i brak awantur. Była zajęta sobą, serialami, koleżankami, jakimś wiecznym rozdrażnieniem. Sprawdzanie lekcji kończyło się klapsem, a rozmowy – krzykiem.

– Boże, choćby w domu nie ma spokoju! Daj mi oglądać telewizję! – wrzeszczała, gdy tylko otwierałam usta.

Nie przyszła na żadną szkolną akademię. Na żadnym zebraniu nie obyło się bez jej wyrzutów. Wspierała mnie babcia, a choćby ojczym – obcy człowiek – okazywał mi więcej ciepła. Pomagał w lekcjach, zapisał mnie do biblioteki, szczerze interesował się moim życiem. Kochałam go. A gdy odszedł, płakałam bardziej niż mama. Ona chyba choćby tego nie zauważyła.

Potem ostatecznie się oddaliliśmy. Ja byłam sama, ona też. Tak, dawała jeść, ubierała. Ale nie pytała, jak mi minął dzień, nie przytulała, nie interesowała się. Mogłam zbłądzić, ale intuicja mnie uchroniła.

Po szkole mama odmówiła płacenia za studia. Powiedziała: chcesz – zarabiaj sama. Pracowałam ciężko, bez narzekania. W jednej firmie poznałam Marcina – mojego przyszłego męża. Pokochaliśmy się, urządziliśmy skromne wesele i zamieszkaliśmy u jego rodziców.

I wtedy moje życie się zmieniło.

Jego mama, Hanna Stanisławowa, okazała się nie tylko dobrą kobietą. Stała się moją prawdziwą matką. Bez hysterii, bez osądów, bez wyrzutów. Słuchała, wspierała, dawała rady, gdy prosiłam. Nigdy się nie wtrącała, ale zawsze była blisko.

Po raz pierwszy poczułam: oto ciepło. Oto rodzina. Nie bałam się być sobą. Nie bałam się błędów. Nie musiałam się bronić. I sama zaczęłam nazywać ją „mamą” – to przyszło naturalnie.

Do rodonej dzwoniłam raz w tygodniu. Tylko po to, by nie mówiła, iż zupełnie o niej zapomniałam. Ale każda rozmowa kończyła się słowami: „jesteś niewdzięczna, zostawiłaś mnie”. I znów odkładałam słuchawkę z gulą w gardle.

– Ona po prostu zazdrości – mawiała Hanna Stanisławowa. – Ty masz już swoją rodzinę. A twoja matka wciąż chce, żebyś żyła jej życiem.

Przez dwanaście lat małżeństwa urodziło nam się dwoje wspaniałych dzieci. Mieszkamy już we własnym mieszkaniu, a teściowie przenieśli się za miasto. Dzieci uwielbiają u nich bywać. Ale do mojej matki nie chcą jechać. My z mężem też zaglądamy tylko na święta – z obowiązku, nie z serca.

Ona się obraża. Oskarża. Mówi, iż ją zdradziłam. Ale wiem: prawdziwa matka to nie ta, która tylko urodziła, ale ta, która kocha. Hanna Stanisławowa stała się dla mnie właśnie taka. Jest blisko. Wspiera. Szczerze cieszy się z moich sukcesów i pomaga przetrwać porażki.

Nie mszczę się na swojej matce. Nie. Pomagam jej, jak powinnam. Zakupy, leki, rachunki. Ale swoją duszę dawno przed nią zamknęłam. Za dużo bólu. Za dużo obojętności, którą nazywała „wychowaniem”.

Może ktoś mnie osądzi. Ale to moja prawda. Moje życie. I moja teściowa – jest mi bliższa niż matka.

Idź do oryginalnego materiału