**Ubóstwo duszy: Historia Ani z Łodzi**
Ania rosła jak chwast przy drodze — nikomu niepotrzebna, dzika. Nikt jej nie wychowywał, nie rozpieszczał, nie pocieszał. Ubrania — z drugiej ręki, a czasem zwykłe szmaty, przez które prześwitywały wychudzone kolana. Buty zawsze za duże i dziurawe. Matka strzygła jej włosy „na jeża”, żeby nie zawracać sobie głowy fryzurami, ale sterczały we wszystkie strony, jakby buntowały się przeciwko obojętności.
Do przedszkola Ania nie chodziła — rodzice mieli ją gdzieś. Liczyło się tylko jedno: gdzie zdobyć alkohol. Ojciec — okrutny pijak, matka — Bożena, wiecznie otumaniona dymem i kacem. Dziewczynka chowała się w klatkach schodowych, gdy rodzice wpadał w szał. Ucieczka oznaczała uniknięcie razów. Ale jeżeli nie zdążyła — potem zakrywała siniaki. Sąsiedzi wzdychali, kręcili głowami: Bożena, podobno, zawsze była lekkomyślna, a gdy związała się z kryminalistą — całkiem się stoczyła. Anię żałowali. Dokarmiali, przynosili ubrania. ale lepsze rzeczy matka natychmiast przepijała. Tak została w łachmanach.
Gdy przyszła pora iść do szkoły, Ania, mimo wszystko, chwyciła się nauki jak tonący brzytwy. Czytanie stało się jej światem, ucieczką, gdzie nikt nie bił, nie krzyczał, nie upokarzał. Pochłaniała książki, godzinami siedziała w bibliotece, odpowiadała na lekcjach i zgłaszała się, mając nadzieję, iż ktoś usłyszy jej głos — cichy, ale stanowczy.
Ale dzieci bywają okrutne. Zwłaszcza dla tych, którzy się wyróżniają. Biednie ubrana, dziwna dziewczynka z nieporządną fryzurą gwałtownie dostała przezwisko — „Uboga”. Potem było tylko gorzej. Rodzice kolegów zakazywali z nią przestawać: „córka alkoholiczki — ryzyko”. Nauczyciele, choć widzieli w Ani zdolną uczennicę, milczeli. Łatwiej było przymknąć oczy niż bronić dziewczynkę bez rodziny i wpływów. Tak rosła Ania — sama przeciw wszystkim.
Ocaleniem stał się stary dąb w parku nad stawem. Pod jego koroną urządziła sobie azyl. Tu przynosiła książki, czytała, marzyła. Czasem nocowała, gdy w domu było najgorzej. Słuchały jej tylko bezdomne psy i koty — jedyne, które nie zdradziły.
Ojciec umarł, gdy Ania miała czternaście lat. Zamarzł w zaspie po kolejnej libacji. Na pogrzebie — tylko Bożena i Ania. Dziewczynka nie czuła smutku. Tylko wstyd i ulgę. Matka potem całkiem straciła kontakt z rzeczywistością. Napady wściekłości mieszały się z otępieniem. Od dawna nie pracowała. Ania, by nie umrzeć z głodu, zaczęła sprzątać klatki schodowe. Za kilka złotych kupowała używane podręczniki medyczne — marzyła, by zostać lekarzem. Chciała wyciągnąć matkę z otchłani.
W szkole dręczenie trwało. Pewnego dnia, gdy spóźniła się na lekcję, upuściła książkę o psychiatrii. Akurat obok była Kinga — klasowa piękność i pierwsza złośnica. Podniosła książkę, przeczytała tytuł i wykrzyknęła:
— O, psychiatria! Ty nie jesteś tylko uboga, jesteś wariatka, jak twoja matka!
Ania nie wytrzymała. Z płaczem wybiegła z klasy, przemknęła przez podwórko do swojego dębu. Tam, padając w śnieg, dała upust łzom. „Dlaczego oni są tacy okrutni? Co im zrobiłam?” — szeptała, wtulając się w pień.
Wtedy zauważyła psa na stawie. Szedł po cienkim lodzie i nagle wpadł. Dziewczynka krzyknęła i ruszyła mu na ratunek. Rozłożyła się na lodzie, zaczęła pełzać. Dopadła, złapała psa — i w tej samej chwili sama zanurzyła się w wodzie. Zimno przeszyło ją jak nóż, powietrze zaparło w płucach. Walczyła — o psa, o siebie, o wszystkich, których kiedykolwiek kochała.
Gdy sił już nie było, a lód wydawał się nagrobkiem — ktoś ją wyciągnął. To był Kacper. Nowy uczeń, niedawno przeniesiony z Poznania. Przystojny, inteligentny, opanowany. Dziewczyny za nim szalały. A on wyciągnął rękę do Ani.
— Chodź. Zamarzniesz. Moja mama jest lekarzem, pomoże.
Zabrał i psa. Oboje ich przygarnął. Następnego dnia wszedł do klasy razem z Anią. Kinga rzuciła się ku niemu:
— Serio?! Ona jest uboga!
— Uboga bywa tylko dusza — odpowiedział spokojnie. — Nie ukryjesz jej za ubraniami i makijażem. Im bardziej się chowasz, tym bardziej widać.
Kinga zbladła i uciekła. W klasie zapadła cisza. A Ania po raz pierwszy poczuła, iż nie jest sama. Miała teraz przyjaciela. I psa, Borysa, którego uratowała. A przede wszystkim — szansę. Szansę na nowe życie.