W końcu szczęście ją odnalazło

polregion.pl 3 dni temu

No i wreszcie szczęście ją znalazło.

Kiedy Wiola wychodziła za mąż za Jakuba, choćby nie przypuszczała, iż jej nowy mąż stanie się niewolnikiem zgubnego nałogu. Ich związek rozwijał się gwałtownie – był wesoły, czarujący, zdecydowany. Oświadczył się na imprezie, będąc lekko wstawionym.

„Wiolu, wyjdź za mnie!” – zaśmiał się, nachylając się do niej z wyraźnym oddechem alkoholu.

„Co, piłeś? W takim stanie mnie prosisz?” – zdziwiła się, ale w jej głosie nie było prawdziwego oburzenia. Wiola marzyła o ślubie – prawie wszystkie koleżanki już były zamężne.

„No i co? Cieszę się, więc wypiłem. No dalej, nie zwlekaj, powiedz »tak«!” – nalegał z szerokim uśmiechem.

Przystała, postawiła tylko jeden warunek – pić tylko od święta. Jakub bez wahania przytaknął: „Tak będzie!”

Wiola wtedy jeszcze nie wiedziała, iż ojciec Jakuba pił całe życie i iż ten sam słaby punkt ciągnie się za synem jak łańcuch. Jego matka, Halina Stanisławówna, często kłóciła się z mężem, gdy ten nalewał synowi kieliszek.

„Się zabiłeś, teraz i syna tam ciągniesz?” – krzyczała, ale w odpowiedzi słyszała tylko śmiech: „Niech się przyzwyczaja. To chłop.”

Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Wioli na obrzeżach Poznania, które dostała po babci. Na początku było całkiem nieźle. Jakub pracował, choć często wracał do domu z „fetorem”. Zawsze miał powód:

„Co, dziś u Adasia syn się urodził! Jak nie wypić? Albo u Piotrka urodziny. A tu deski rozładowywaliśmy – szef postawił. Szacunek!”

Wiola urodziła syna, Kacpra. Jakub pił dalej. Do dziecka nie garnął się.

„Dlaczego choćby do niego nie podejdziesz? To przecież twój syn!” – irytowała się.

„A sama nie chcesz, żebym z fochem do niego szedł” – odburknął leniwie.

„To nie pij! Tyle razy cię prosiłam…”

Mijały lata. Osiem lat. Jakub pił coraz częściej, wyrzucali go z pracy – za pijaństwo. Wiola dźwigała wszystko: dom, syna, życie. Jedynym jasnym punktem była teściowa – rozumiała, współczuła, pomagała pieniędzmi i ubraniami dla wnuka.

„Wiola – złote dziewczę. Gdyby miał choć odrobinę sumienia…” – wzdychała do siostry.

Gdy Kacper skończył dziesięć lat, Wiola zrozumiała: dłużej tak nie może. Mąż stał się cieniem człowieka. Z dawnej urody został ślad: zęby wybite w bójkach, włosy przerzedzone, wzrok szklisty. Nie czuł nic – ani do syna, ani do żony.

„Rozwiedź się z nim” – mówili koledzy z pracy. „Wiola, ile można wytrzymywać?”

Ale ona zwlekała. Miała zbyt miękkie serce – żal jej było i psów, i kotów, i męża.

Aż pojawił się prawdziwy powód. Wiola się zakochała. W nowego współpracownika. Miał na imię Stanisław.

Do ich firmy przyszedł zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wysoki, jasnooki, o otwartej twarzy i ciepłym uśmiechu – podbił wszystkich. choćby najbardziej przebojowe koleżanki próbowały go poderwać. Ale on, jak prawdziwy dżentelmen, grzecznie odmawiał. Grzecznie – i stanowczo.

Stanisław był po rozwodzie, przeprowadził się z Kielc, mieszkał u ojca. Kobiety w biurze plotkowały, snuły domysły, ale on trzymał się z dystansem, nie dając powodów.

A Wiola po raz pierwszy od lat poczuła, jak serce znów bije mocniej. Jakby ożyło. Długo nic nie mówiła – choćby sobie.

Gdy podała na rozwód, postawiła przed faktem i teściową, i męża.

„Jakub, koniec. Pakujesz się. Już nie wyrabiam.”

Wyszedł bez awantury. Wziął torby i poszedł do matki.

A Wiola – jakby na nowo się urodziła.

I pewnego dnia, gdy wychodziła z pracy, Stanisław ją zawołał:

„Wiola, masz chwilę? Chciałem cię zaprosić na kolację…”

Poczuła, jak płoną jej policzki. Ale skinęła głową.

Posiedzieli w kawiarni. Najpierw rozmawiali – o życiu, pracy, rodzinie. W końcu powiedział:

„Dowiedziałem się, iż jesteś wolna. I… wybacz, ale od razu wiedziałem – iż jesteś moja.”

Zmarszczyła brwi. Te słowa były tym, na co czekała.

„A ja choćby nie domyślałam się…” – szepnęła.

„A ja widziałem, iż coś czujesz” – uśmiechnął się. „Tylko nie wiedziałem, czy się ośmielę.”

Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wiola śmiała się, gdy zazdrosne koleżanki mówiły:

„No nie, cicha woda i Stanisława zabrała! Jak ci się to udało?”

Ona nie odpowiadała – było jej to obojętne. W sercu miała spokój i ciepło.

Były mąż nie przeszkadzał, ale Halina Stanisławówna przychodziła często – odwiedzić wnuka, wesprzeć synową. Rozumiała, dlaczego go wyrzuciła. Nie miała pretensji.

Pewnej soboty Wiola postanowiła powiedzieć Halinie o zaręczynach.

„Halino, ja… Stanisław się oświadczył. Zgodziłam się.”

Kobieta milczała chwilę. Potem nagle ją przytuliła.

„No wreszcie! Wiolu, zasługujesz na szczęście. Oby wszystko ci się układało!”

Wioli aż dech zaparło. Spodziewała się potępienia, a dostała czułość i aprobatę.

„Pomogę wam ze ślubem. Chcę, żeby wszystko było piękne. I żeby Kacper wiedział – ma teraz prawdziwego mężczyznę obok.”

Od tego dnia ich więź tylko rosła. Wiola znalazła nie tylko miłość, ale i przyjaciółkę w dawnej teściowej. A Halina zyskała w niej córkę. Tak się czasem zdarza. Choć rzadko – ale jednak.

Idź do oryginalnego materiału