Krowa morska Stellera staje się sensacją, a krótko potem znika z morza wymordowana przez białego człowieka jako doskonały zasób mięsa i tłuszczu. Dopiero wiek później, w Paryżu, Georges Cuvier postawi obrazoburcze wówczas pytanie, czy gatunek może wymrzeć? I jak pogodzić ideę wymierania z boskim planem stworzenia?
Żywe istoty
Gdy w XIX wieku Georges Cuvier ogłasza, iż według niego gatunki wymierają i włącza słowo extinction do swojego naukowego słownika, wśród niektórych przyrodników wzbiera niepokój. W przeciwieństwie do stałości, którą ukochał człowiek, przyroda jest obrazem dynamicznych zmian zachodzących w nieuchwytnej dla człowieka skali czasowej.
Cuvier, francuski profesor-paleontolog jeszcze tego nie rozumie. Wyznaje teorię katastrofizmu, mimo, iż inni naukowcy nie zgadzają się z nią. Według Cuviera życie na Ziemi co jakiś czas przerywają katastrofy i powodują:

fot. Sonia Bober
„masową, kompletną destrukcję gatunków; kolejne epoki, czyli czasy dzielące jedną katastrofę od drugiej, pozostają wobec siebie w stosunku równorzędnym”.
Ewolucjonizm tli się od dawna w umysłach, ale jeszcze nikt nie daje mu wiary. Obowiązują różne odmiany kreacjonizmu, przekonanie, iż gatunki istnieją w niezmiennej postaci od czasów ich stworzenia. To przekonanie nieco destabilizują „odkrycia” geograficzne i odnajdywanie szczątków nieżyjących już zwierząt.
„Gdy Darwin wsiadał w grudniu 1831 roku na statek Beagle, to wsiadał jako kreacjonista” – mówi Adam Kuźniar filozof nauki z Wydziału Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego.
Część prawdy Darwin zrozumie na Galapagos. Swoją pracę „O powstawaniu gatunków” opublikuje w 1859 roku. Co wydaje się fascynujące, XIX wiek, wiedza pozyskana w ciągu adekwatnie jednego pokolenia, zburzy fundamenty kreacjonizmu i wprawi wielu w osłupienie, wywoła emocje, które realizowane są w zasadzie do dziś, mimo rozwoju genetyki, paleontologii czy ekologii.
Georg Wilhelm Steller, Cuvier i krowa morska są jednymi z wielu bohaterów powieści Iidy Turpeinen „Żywe istoty”, którą w Polsce czytamy dzięki przekładowi Sebastiana Musielaka. Powieść nie jest wybitna, ale na tyle sprawna i uderzająca w czułą nutę troski o planetę, iż w ojczyźnie pisarki doczekała się już nagród, a prawa do tłumaczenia wykupili wydawcy z dwudziestu państw. Siadamy więc z Sebastianem nad kawą i próbujemy zrozumieć fenomen tej książki przerzucając się wątkami, które najbardziej nam utkwiły w pamięci.



Świat skończony
Wiemy o tym, iż przez długi czas uważano, iż zasoby naturalne Ziemi są nieprzebrane, suma gatunków zamieszkałych na planecie jest ogromna, a zabijanie zwierząt i wybieranie ptasich jaj z gniazd nie jest w stanie im zagrozić. Poczucie nieskończoności wynikało być może z tego, iż mapy świata wciąż były niepełne.
Kiedy Steller znajduje krowę morską, przez cały czas pracują ołówki ludzi dorysowujących kolejne kontury lądów na białych fragmentach map, nauka biegnie do przodu, nie da się ukryć, iż wtedy jeszcze po trupach. Dosłownie.
To czas, kiedy nauka miesza się z kolekcjonerstwem, polowanie jest sposobem na pozyskanie ciał zwierząt do badań anatomicznych i eksponatów do muzeów i prywatnych kolekcji. Zdobywamy potężne pokłady wiedzy.
To czasy, gdy kobiet nie ma na uniwersytetach, a przyrodnicy uczestniczą w wyprawach podbijających „dzikie lądy”. Historia nauki to historia mężczyzn. Ursula le Guin dodałaby – historia łowców. Skoro nie wiemy, gdzie postawimy ostatnią kreskę, wyrysujemy ostatnia wyspę, skąd mamy mieć pewność, iż gdzieś tam nie czekają na ludzkość (bo na kogóż innego?) kolejne zasoby?
Historia zapisana w kościach
Jednak co innego mówi nam szkielet krowy morskiej. Stajemy przed nim i zderzamy się z żałobą po utraconym gatunku, której doświadczyli już dziewiętnastowieczni badacze. Wrażenie jest na tyle mocne, iż kiedy pytam Sebastiana Musielaka, tłumacza powieści na język polski, czy pojechał do Helsinek obejrzeć kości „syreny”, potwierdza.
Postanowił stanąć przed zwierzęciem, które jest kręgosłupem fabuły. Sebastian dodaje, iż dla niego to właśnie szkielet jest najbardziej niesamowity w tej powieści. Że to bardzo karmiące wyobraźnię – jak wiele można opowiedzieć „wróżąc z kości”.



Szkielet krowy morskiej staje się swego rodzaju fetyszem, skarbem poszukiwanym przez dziewiętnastowiecznych przyrodników. Rozpala wyobraźnię tym bardziej, im trudniej go zdobyć. Zwierzęcia już nie ma, więc kolejnych szkieletów poza tymi, które już utleniają się u wybrzeży morza Beringa, nie będzie.
Kto pierwszy zdobędzie kości? A gdy już udaje się je znaleźć – kto je poskłada mając niepełną wiedzę o gatunku i tylko kilka rysunków Hansa Georga Stellera, już nieżyjącego? W kościach krowy Turpeinen zamyka historie wielu ludzi, którzy przypadkiem bądź z zawodowej pasji zwierzęciem się zainteresowali.
Szkielet, który można dziś zobaczyć w Helsinkach nosi na sobie odciski palców ludzi, którzy go znaleźli, transportowali, wreszcie – złożyli. Nosi ślady ołówka, dyskretnie naniesione cyfry porządkujące kości. Pozostałości gipsu, którym próbowano uzupełnić ubytki. Te wszystkie ślady kumulują się od dziewiętnastego wieku, sprawiając, iż krowa morska staje się czymś więcej, niż eksponatem, jest świadkiem.
Kim jest świadek?
Najstarsze z nich miały jeszcze cztery kończyny i mogły poruszać się po lądzie. Krowy morskie najbliżej spokrewnione były ze słoniami. Dziś żyją ich krewniacy – diugonie i manaty, każdy z tych gatunków jest zagrożony wyginięciem. Żaden z pływających dziś gatunków nie wychodzi z wody i nie dościga wielkością krów morskich Stellera.
Istoty żyjące w Morzu Beringa mierzyły około dziesięciu metrów. W ciągu 47 milionów lat swojej historii, krowy morskie żyły u wybrzeży niemal każdego kontynentu z wyjątkiem Antarktydy. Przemieszczały się i zmieniały z czasem, tym potężnym, geologiczno-biologicznym.
W końcu wyginęły niemal wszystkie, poza grupą rodzinną znalezioną przez wyprawę Vitusa Beringa i opisaną przez Georga Wilhelma Stellera. Historię krowy morskiej człowiek zakończył w 27 lat.
Archeologia języka
Powieść Iidy Turpeinen pozwala nam spotkać się z żałobą po wymarłym (wybitym) gatunku, zamiast z nią walczyć. Pokazuje, jak bardzo potrzebujemy prozy, żeby ułożyć się ze światem w dobie katastrofy klimatycznej. Przekrojowość tej opowieści pozwala uchwycić zmiany zachodzące w nauce, ochronie przyrody i samej przyrodzie.
Postaci Turpeinen zaczerpnęła z historii i dopisuje do nazwisk przemyślenia, emocje, rozterki, patrzymy więc na świat oczami postaci jednocześnie autentycznych i powieściowych. Kiedy rozmawiamy z Sebastianem Musielakiem o książce, łapiemy się na tym, iż opowiadamy ją sobie jak reportaż z epoki. W końcu uznajemy, iż spełnia wymogi powieści historycznej.



Nie jest dla nas istotne, żeby nazwać gatunek, ale istotnym jest, żeby umieć jednak oddzielić fakty od fikcji. Tłumacz wykonuje na tym polu olbrzymią pracę researchową. Ponieważ autorka jest w zasięgu maila, osoby tłumaczące ustalają z nią drobne zmiany, czasem choćby takie, jak nazwisko bohatera i zamiast Thomy Lepkina (Kozaka towarzyszącego Stellerowi podczas wyprawy Beringa) w wersji oryginalnej, mamy w polskiej Fomę Lepichina lepiej oddającego prawdę historyczną.
Tłumacze przyjmują różne strategie, o których dyskutują na swoim forum, zdarza się, iż wyłapią błąd rzeczowy, który umknął autorowi, autorce lub redakcji. Tłumacz jest zatem detektywem, który próbując oddać najlepiej język oryginału, staje się czasami factcheckerem.
Trzy plany i słowo pociechy
Sebastian zauważa, iż wymieranie gatunków Turpeinen pokazała na trzech planach, których przedstawicielami są: w wodzie – krowa morska, na lądzie – megafauna, której kości badał Georges Cuvier, w powietrzu – gołąb wędrowny, którego stada liczyły niegdyś miliony ptaków.
Na gołębie polowano dla mięsa i dla zabawy. Przyjmuje się, iż ostatniego dzikiego gołębia zastrzelono w 1901 roku, a ostatnia przedstawicielka gatunku, Martha, umarła w 1914 roku w ogrodzie zoologicznym w Cinicinnati. Wszystkie te zwierzęta zniknęły z Ziemi za sprawą działalności człowieka.
Nie chcę zakończyć tym zdaniem.
Opowiadając o świecie redukowanym przez człowieka, potrzebujemy czegoś, co pozwoli nam wierzyć, iż można inaczej. Są w powieści Turpeinen postaci i wydarzenia, które wynikają z troski i namysłu nad stanem przyrody i rolą człowieka, jaką gra (jako czarny lub biały charakter) w zarządzaniu (sic!) nią.
Jesteśmy dzisiaj, w 2025 roku w zupełnie innym miejscu historii i nauki. Czy jesteśmy mądrzejsi? Na pewno. Tym bardziej potrzebujemy czasem spojrzeć za siebie, żeby widzieć skalę zmian i pamiętać, iż choćby dzisiaj, nie wiemy wszystkiego. Dobrze myśleć sobie o tym, wpatrując się w stary, cierpliwy szkielet krowy morskiej.



Biblioteczka
„Żywe istoty”, debiutancka powieść Iidy Turpeinen wyszła w Polsce nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. A o tym, co spotkało Darwina na Galapagos w zajmujący sposób opowiada dr hab. Adam Kuźniar w 226 odcinku podcastu Radio Naukowe (podcast Karoliny Głowackiej).
I jeszcze krótki dopisek: we frazie „odkrycia” geograficzne ujmuję pierwsze słowo w cudzysłów pamiętając, iż odkryciami były one wyłącznie z perspektywy tak zwanych odkrywców, czyli najczęściej białych mężczyzn z Europy. Dzisiaj chcę zawsze pamiętać, iż nie jesteśmy sami na planecie. Krowa morska została znaleziona (nie odkryta), ku jej zgubie. Tak samo jak wiele istnień ludzkich i nie-ludzkich „odkrytych” przez nacje poszukujące nowych lądów i zasobów.