Wrócił z zarobków — a w swoim mieszkaniu obcy
Marek przyjechał z Niemiec do rodzinnego Lublina późnym wieczorem. Jak zwykle, najpierw wstąpił do matki. Helena Stanisławowa objęła syna mocno:
— Ileż to lat cię nie widziałam, Marku! Tęskniłam strasznie! No i jak, dobrze zarobiłeś?
— Jak zwykle — uśmiechnął się mężczyzna. — Jechałem i pomyślałem: po co wynajmować cudze mieszkanie, skoro i tak większość roku mnie nie ma? Lepiej spłacać swoje, choćby kredyt, ale własne.
— Mądre słowa — skinęła matka. — Masz już dwadzieścia osiem lat, czas pomyśleć o rodzinie. A potem dzieci. Bez własnego dachu nad głową ani rusz.
Po dwóch miesiącach Marek kupił kawalerkę w nowym bloku, urządził według gustu. Klucze na wszelki wypadek zostawił matce, a sam znów wyjechał do pracy.
Lecz ledwo przekroczył granicę, Helena oddała klucze swojej córce — Jolancie. Ta była starsza od Marka o kilka lat, nigdzie nie pracowała na stałe, tonęła w długach, żyjąc w oczekiwaniu na bogatego księcia.
— Trochę pomieszka, zaoszczędzi, stanie na nogi — myślała matka. — Co w tym złego?
Ale daremnie miała nadzieję. W ciągu czterech miesięcy Jola nie tylko nie poprawiła sytuacji — zaciągnęła kolejne pożyczki. Gdy nadszedł czas wyprowadzki, po prostu wymieniła zamki. Tak, by nikt, w tym Marek, nie mógł jej wysiedlić.
Gdy Marek wrócił i próbował otworzyć drzwi — klucz nie pasował. Był w szoku.
— Co u diabła? — mruknął i od razu pojechał do matki.
Ta, jąkając się, przyznała, iż wpuściła Jolę, ale nie wiedziała, iż ta zmieniła zamki. Marek wpadł w gniew:
— Jedna rzecz, iż wpuściłaś ją bez mojej wiedzy. Ale zmiana zamków? I co, nie zamierza się wyprowadzić?
— Proponowałam, żeby zamieszkała ze mną — tłumaczyła się matka. — Ale odmówiła…
Następnego dnia Marek wezwał dzielnicowego. Drzwi zostały otwarte. Nie zgłosił siostry na policję, ale rozmowa była gorzka.
— Mogłeś przecież zamieszkać u mamy — zimno rzuciła Jola. — I tak niedługo znowu wyjedziesz. A ja muszę urządzić sobie życie.
— Nie po to kupowałem mieszkanie — odciął się Marek. — Zabieraj adoratorów do wynajętego. Idź do pracy i spłać swoje długi.
— Bez ciebie się ogarnę! Najpierw się ożeń, a potem pouczaj!
Spakowała rzeczy i wyprowadziła się. Relacje między rodzeństwem zerwały się. Marek nie cierpiał — dawno zrozumiał, iż Joli od rodziny potrzebne są tylko pieniądze.
Minęło kilka miesięcy. Helena miała działkę i ogródek. Marek, na urlopie, postanowił pomóc matce ze zbiorem. I — cóż za niespodzianka — na działce spotkał Jolę.
— Witaj, braciszku — zaśmiała się szyderczo. — Co, sumienie cię ruszyło, postanowiłeś ziemniaki kopać?
— Lepiej powiedz, po co przyjechałaś? Znowu potrzebujesz pieniędzy?
— Mama kupiła mi mieszkanie — oznajmiła bez mrugnięcia okiem. — Za moje starania.
— Co?! Jakie mieszkanie?!
— Dwu pokojowe, w nowym bloku. Z meblami. Na kredyt. Mama wzięła na siebie.
Marek zbladł. Przypomniał sobie, jak harował na budowach za granicą, jak zbierał na wkład własny… A Jola dostała wszystko na tacy?
Nic nie powiedział. Pomógł ze zbiorem i wyjechał. Ale serce ścisnęło mu się z bólu.
Po tygodniu Jola sama do niego napisała. Drzwi balkonowe się zepsuły — prosiła o naprawę. Marek się zgodził: ciekawość kazała mu zobaczyć jej „pałac”. Mieszkanie okazało się zwyczajne, wcale nie lepsze od jego własnego.
— Zamek wysiadł — ocenił. — Trzeba zamówić nową część.
— Sam zamów. I weź pieniądze od mamy — rzuciła obojętnie.
— Ty sobie żarty stroisz?! Matka kupiła ci mieszkanie, umeblowała, a ty choćby drobiazgu nie kupisz?
— Po prostu jesteś zazdrosny. Mama mnie bardziej kocha. Wychodź!
Marek wyszedł bez słowa. Tego samego dnia zablokował jej numer. Nie chciał więcej telefonów ani spotkań.
— Niech żyją, jak chcą — postanowił. — Ja wiem, gdzie moje miejsce. I więcej nikomu kluczy nie zostawię.