Po weekendowej dewastacji volkswagena przy ul. Ostrowskiego we Wrocławiu wciąż można oglądać roztrzaskany samochód. Pojazd stoi niezabezpieczony, z wybitymi szybami i pourywanymi lusterkami, otoczony szkłem i fragmentami karoserii. Widok ten, zamiast znikać, staje się codziennością dla studentów i mieszkańców mijających teren Wrocławskiej Akademii Biznesu. Jakby tego było mało, to nie jedyny samochodowy „eksponat” w przestrzeni miejskiej. W rowie w pobliżu ronda na Jagodnie od trzech tygodni zalega mazda. Jedyną różnicą jest to, iż ten wrak został owinięty policyjną taśmą – co bardziej przypomina symboliczny „plaster”, niż realne rozwiązanie problemu. Mieszkańcy zaczynają ironizować, iż miasto zamiast zieleni inwestuje w „kolekcję wraków po przejściach”. Padają też porównania, iż mazda może czekać na usunięcie tak długo, jak Jagodno czeka na obiecany tramwaj.
Tymczasem przepisy są jasne. Za wraki pozostawione na terenach publicznych odpowiada straż miejska lub policja – to one mają obowiązek ustalić właściciela i zająć się usunięciem pojazdu. jeżeli jednak samochód stoi na terenie prywatnym, odpowiedzialność spada na właściciela lub zarządcę gruntu. Problem w tym, iż reakcje często są opieszałe, a wraki miesiącami „zdobią” miejskie krajobrazy.
Trzeba pamiętać, iż takie auta to nie tylko kłopot estetyczny. Rozbite pojazdy stanowią realne zagrożenie – mogą wyciekać z nich płyny eksploatacyjne, odłamki szkła są niebezpieczne dla przechodniów, a niezabezpieczone wnętrza często kuszą dzieci do niebezpiecznych zabaw.
Wrocław zasługuje na czyste i bezpieczne ulice, a nie na nieo