Ona mówiła o wakacjach, o morzu, o tym, iż wreszcie odpoczniemy. Uśmiechała się, a ja czułem, jak serce wali mi w piersi.
– Muszę ci coś powiedzieć – przerwałem jej drżącym głosem.
– Co się dzieje? – spojrzała na mnie z niepokojem.
– Jesteśmy zadłużeni… – zacząłem. – Po uszy. jeżeli bank upomni się o wszystko, zostaniemy bez dachu nad głową. Możemy być bezdomni.
Najpierw była cisza, długa i ciężka jak kamień. Potem talerz uderzył o stół.
– CO?! – krzyknęła. – Ty chyba żartujesz! Ile czasu to ukrywałeś?!
– Myślałem, iż dam radę… – próbowałem się tłumaczyć. – Nie chciałem cię martwić.
– Nie chciałeś mnie martwić?! – jej głos drżał z gniewu. – Zamiast stanąć ze mną twarzą w twarz, wolałeś wpakować nas w bagno i udawać, iż wszystko jest dobrze?!
– Chciałem chronić rodzinę…
– Chronić?! – przerwała mi, a łzy spływały jej po policzkach. – Własnej żony się nie okłamuje! Nie buduje się małżeństwa na kłamstwie!
Nie miałem już siły nic powiedzieć. Każde słowo, które chciałem wypowiedzieć, brzmiało jak tania wymówka. A ona patrzyła na mnie, jakby nagle zobaczyła obcego człowieka, a nie męża.
– Zrujnowałeś nas – wyszeptała w końcu. – I zrujnowałeś mnie.
Tej nocy spała odwrócona do mnie plecami, a ja gapiłem się w sufit, czując, jak ciężar długu przygniata mnie do łóżka. Nie tylko straciłem pieniądze i spokój. Straciłem coś znacznie gorszego – jej zaufanie.
I wiedziałem, iż dług można kiedyś spłacić. Ale tej rany w jej sercu nie spłacę nigdy.