Zostanę babcią… Ale jak pogodzić się z tym, iż jest starsza od mojego syna o 12 lat?
Czasem, szczególnie po rozwodzie z Jackiem, mam ochotę po prostu zniknąć. Uciec gdzieś daleko od wszystkich od sąsiadów, przyjaciółek, rodziny, choćby od własnego odbicia w lustrze. Schować się, by zresetować myśli, dać zmęczonemu sercu ciszę i szansę na nowe życie.
W takie chwile biorę książkę, otulam się kocem, rozsiadam na kanapie w nowym mieszkaniu, kupionym po podziale majątku, i po prostu oddycham wolnością. Syn zagląda rzadko Bartosz, mój jedyny, niedawno skończył dwadzieścia pięć lat. Ma pracę, znajomych, swoje życie. Nie obciąża mnie, nie wymaga uwagi. I jestem mu wdzięczna, choć czasem czuję nie do zniesienia samotność.
Pół roku temu do sąsiedniego mieszkania wprowadziła się Kinga. Kobieta o twardym spojrzeniu i miękkim uśmiechu, po trzydziestce. Od pierwszej rozmowy mi się spodobała uprzejma, serdeczna. gwałtownie się zaprzyjaźniłyśmy. Raz ona zapraszała mnie na kawę, raz ja na lampkę wina.
Okazało się, iż życie Kingi nie było łatwe: dwa rozwody, poronienie, bezpłodność. Za każdym razem, gdy o tym wspominała, w jej oczach pojawiały się łzy. Ale najważniejsze marzyła nie tylko o dziecku, ale o prawdziwej rodzinie, o mężczyźnie, który będzie przy niej na dobre i na złe.
Ja, z perspektywy lat, próbowałam ją przekonać. Mówiłam, iż nie trzeba szukać miłości życia wystarczy znaleźć dobrego kandydata na dawcę i urodzić dla siebie. Liczy się dziecko. A mężczyzna? Bywają i odchodzą. Ale Kinga była nieugięta. Chciała nie tylko macierzyństwa, ale i małżeńskiej miłości.
Na moje imieniny Mikołajki zaprosiłam tylko Bartka. Musieliśmy spokojnie porozmawiać, bo właśnie rozstał się z dziewczyną, z którą żył trzy lata. Wybrała innego bogatszego, starszego, z perspektywami. Bartek przeżywał, więc musiałam dobierać słowa, pocieszać, przypominać, iż wszystko przed nim.
I nagle zadzwonili do drzwi. W progu stała Kinga z pięknym bukietem. Zaprosiliśmy ją do środka, spędziliśmy miły wieczór we troje. Jedliśmy, piliśmy, śmialiśmy się. Bartek, pierwszy raz od dawna, został u mnie na noc. Byłam szczęśliwa mój chłopak wreszcie się uśmiechał.
Minęły tygodnie. Bartek zaczął częściej przychodzić. Kinga przeciwnie, oddaliła się. Ale wyglądała inaczej jaśniej, spokojniej. Gdy spytałam, czy coś dobrego się stało, uśmiechnęła się tajemniczo i rzekła: Może. Jeszcze za wcześnie, by mówić.
A potem nadszedł Walentynkowy poranek. Kinga zadzwoniła: Trzymajcie za mnie kciuki. Dziś istotny dzień. Wieczorem zobaczyłam, jak wraca z ogromnym bukietem frezji. Sama. Bez mężczyzny, bez pożegnania. Zrobiło mi się trochę smutno.
Po chwili znów zadzwonili. Otworzyłam a przede mną stał Bartek. Za jego plecami Kinga. Wymienili zakłopotane spojrzenia, a Bartek, kaszląc, wydukał:
Mamo gratuluję! Zostaniesz babcią.
Zagęstniało mi w uszach. Ta Kinga? Moja przyjaciółka-sąsiadka? Ta sama, której radziłam, by nie zwlekała, szukała dawcy A okazało się, iż dawcą został mój syn.
Boże, na co ja ją naprowadziłam I jak teraz zaakceptować tę różnicę ona ma trzydzieści sześć, on dwadzieścia cztery. Przecież szczerze życzyłam jej szczęścia. Ale nie z moim synem!
Teraz siedzę w ciszy i myślę: co robić? Z jednej strony wnuczka lub wnuk. Radość. Z drugiej szok i ból. Ale serce ono też chce ciepła. Może oni znaleźli swoje szczęście w tym dziwnym, nierównym związku?
Chyba będę musiała nauczyć się wybaczać. Pogodzić. I pamiętać, iż życie nie zawsze idzie według planu. Ale jeżeli pojawia się w nim dziecko to znaczy, iż trwa dalej.