„Życie przerosło kabaret”

kulturaupodstaw.pl 17 godzin temu
Zdjęcie: fot. Materiały organizatora


Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku polski aktor i artysta kabaretowy Tadeusz Ross stworzył piosenkę pod znamiennym tytułem: „Życie przerosło kabaret”, w której ostrze satyry wymierzone było w ustrój słusznie miniony. Ponieważ ustroju jako takiego krytykować nie można było (żadna władza tego nie lubi), podśmiechiwano się z uciążliwości życia codziennego, które wynikały z permanentnych niedoborów rynkowych. Podmiot liryczny tego utworu zastanawiał się, w imieniu większej społeczności:

„Z czego już dziesiąt lat się śmiejemy / Że znów nie dowieźli mleka? (…) Czy warto jeszcze mówić o sklepach, / Czy warto śmiać się z nieurodzaju? / Czy długo można pisać o cepach, / Które nie młócą dla kraju? / Czy dziś do śmiechu może być powód, / Czy jest tu jeszcze coś do odkrycia”.

Od dziesiątków lat nie śmiejemy się już z tego, co wtedy. Niestety nasza historia zatacza koło i też od wielu lat istnieją te same sprawy warte wykpienia.

Nie-kabaret

Kiedy Tadeusz Ross tworzył swoją piosenkę, twórcy ToNieKabaret mogli mieć po kilka-, kilkanaście lat. To trójka poznańskich artystów: Justyna Tomczak-Boczko – aktorka i reżyserka, Eva Rufo – również aktorka i reżyserka, oraz Bartosz Żurawiecki – dramaturg, pisarz i aktor. Pracują razem, choć także w innych konfiguracjach ludzkich już prawie dziesięć lat, cały czas tworząc przedstawienia będące wariacjami wokół gatunku teatralnego nazywanego kabaretem.

Jeśli szukać by antenatów ich sposobu uprawiania kabaretu, byłby to ten powstały we Francji i Niemczech pod koniec XVIII wieku, z jego satyrą polityczną i obyczajową.

fot. Materiały organizatora

Polskim natomiast antenatem byłby telewizyjny Kabaret Olgi Lipińskiej, z jego inteligentnymi tekstami punktującymi absurd peerelowskiej rzeczywistości oraz Salon Niezależnych. W obu jest tak samo dużo pozornego chaosu oraz ciętej i przenikliwej interpretacji „tu i teraz”.

W 2018 roku wymieniona wyżej trójka oraz kilkoro innych artystów jako „antykabaret” Barbarzyńcy.pl grali spektakl „Rezerwat”, teraz – zgodnie z nazwą – określają się jako „nie-kabaret”. Rzeczywiście, forma, jaką uprawiają, jest bliższa narracyjnym przedstawieniom teatralnym niż składance skeczy czy kupletów. Być może ta podkreślana negacja kabaretowości wynika z kierunku, w jakim rozwinął się (czy może zwinął) polski kabaret, gubiąc intelektualny wymiar satyry.

Prawdziwy Polak nie żyje

Operujące ciętą ironią przedstawienie ToNieKabaretu przypomina o starej greckiej zasadzie komedii – opowiada o tych samych wydarzeniach co tragedie, tyle tylko, iż zakończenie jest pozytywne. W „Rezerwacie” dobre zakończenie zależało od widzów – czy zdecydują się wkroczyć na scenę i uwolnić bohaterów.

Spektakl „Prawdziwy Polak nie żyje” jest w pewnym sensie przeciwieństwem tego, co pojawiło się w „Rezerwacie”. Bohaterowie tamtego spektaklu – ludzie z obrzeży, trudno mieszczące się w upowszechnianym wzorze polskości – byliby zmorą Prawdziwego Polaka, na którego stypę zostaliśmy zaproszeni.

fot. Ewelina Fordońska

Tylko czy można uznać, iż ta opowieść – choć niewątpliwie śmieszna – dobrze się kończy.

„Prawdziwy Polak nie żyje” miało swoją premierę w 2023 roku, w przeddzień wyborów parlamentarnych. Pokazywane było w wielu miastach Polski, ponownie w Poznaniu zaprezentowane zostało w ramach Festiwalu Poznań Pride 2025, kilkanaście dni po ostatnich wyborach prezydenckich.

Obramowanie, jakie stworzyło Poznań Pride, choć niewątpliwie wzmacnia widoczność społeczności LGBT+, przypomina też o tym, co przez dwa lata od premiery stało się, oraz co się nie stało. Cytując znów Rossa:

„ktoś kolejny, wspaniały znowu / Wyrwał nam ileś lat z życia”.

Figura Prawdziwego Polaka jest w tej chwili bardziej złowroga niż śmieszna, nastawienie do obcych o wiele groźniejsze niż to prezentowane przez Gospodynię (Tomczak-Boczko) wobec Hiszpanki (Rufo), a intelektualiści jeszcze bardziej bezradni i żałośni niż wystrojony w krzykliwy garnitur nowoczesny mieszkaniec Polski (Żurawiecki).

Stypa

Wszyscy oni oraz my – widzowie spotykamy się na stypie po Prawdziwym Polaku, którego narysowany portret stanowi główny element scenografii. Jesteśmy traktowani jak rodzina, która chce pożegnać zmarłego, a która – jak sugeruje Gospodyni –przyjechała głównie dla wyżerki, bo na cmentarzu tak licznie się nie pojawiła.

Rola Tomczak-Boczko – prostej kobiety, przekonanej o słusznym porządku świata, który najpełniej ona reprezentuje – jest w zasadzie kontynuacją postaci, jaką kilkadziesiąt lat wcześniej grała w „Judaszach” Teatru Strefa Ciszy. Tamta ciężarna Panna Młoda witająca gości na swoim weselu jest teraz starszą kobietą. Tamto doświadczenie ulicznego grania przełożyło się na rolę w tym przedstawieniu.

fot. Ewelina Fordońska

Tomczak-Boczko jest mistrzynią improwizacji w kontakcie z widzem, z całej trójki to ona jest łącznikiem między światem przedstawionym a realnymi osobami obsadzonymi w roli gości na stypie. Co ważne, swojskość jej postaci nie służy wyłącznie obśmianiu kobiet z kategorii „moherowych beretów”.

Zarówno Żurawiecki, jako autor scenariusza, jak i sama Tomczak-Boczko pozwalają nam zobaczyć w niej także dobrego człowieka: kręci nosem na obcych, ale – co prawda w głupawo-słodki sposób – zachwyca się „czekoladowym” dzieckiem Hiszpanki.

Jej monolog o konieczności porzucenia marzeń o studiach z powodu dziecka i potrzebie zarabiania na rodzinę jest rzeczywiście przejmujący. Ale co z tego? Czy stykając się z agresywnymi, przekonanymi o własnej racji kobietami pokroju Gospodyni, mamy rozumieć i usprawiedliwiać ich postawę ze względu na przeżycia, które je ukształtowały? Tłumaczyć nietolerancję ciężkim życiem? Coraz to trudniejsze.

Duch Prawdziwego Polaka

Zaletą tego przedstawienia jest to, iż nie natrząsa się tylko z Gospodyni. Równie dużo obrywa się światłemu intelektualiście, który okazuje się podobnie nietolerancyjny i przekonany o własnej wyższości jak ona. Demonstracyjnie izoluje się od pozostałych gości stypy, czytając „Boskie przyrodzenie. Historię penisa” Toma Hickmana, nie mówi, tylko obwieszcza, a kiedy nieco – pod wpływem alkoholu – wyluzuje, wyłazi z niego duch Prawdziwego Polaka.

fot. Ewelina Fordońska

Nadal przemawia, parodiując współczesną „równościową” i „niewykluczającą” nowomowę, ale tak naprawdę – przybrany w rozmaite symbole polskości: skrzydła z firanki, biało-czerwone okulary i wizerunek najpopularniejszego świętego obrazu – wyraża marzenie o przynależności do mainstreamu. Między nimi szamoce się Hiszpanka, która chce się wpasować w „polskość”, ale nie może się odnaleźć w gąszczu absurdów, jakie jej towarzyszą.

W „Rezerwacie” nadzieją na pozytywne zakończenie byli widzowie, tu twórcy nikomu jej nie zostawiają. To nie jest komedia, nic nie skończy się dobrze, zamiast ozdrowieńczej euforii homo ludens zostaje tylko „głuchy, drwiący śmiech pokoleń”.

Dlatego bardzo ciężko było mi się śmiać na tym przedstawieniu, mimo obiektywnie celnych żartów, z jakich było zbudowane. Zostałam raczej z odczuciem, które opisać można parafrazą słynnego wiersza Czesława Miłosza „Walc”: jest taka śmiechu granica, za którą rozpacz się czarna wyłania.

Idź do oryginalnego materiału