* * *
Była tylko zapasowym wyborem
— Kinga! Co ty wyprawiasz?! — krzyknęła kobieta do telefonu, a jej głos zadrżał z oburzenia. — Przecież to mój ślub! Mój! Czekałam na ten dzień półtora roku!
— Kasiu, kochanie, no zrozum! — odpowiedział spokojny głos przyjaciółki. — Marek sam do mnie zadzwonił wczoraj wieczorem. Sam! Co miałam zrobić, odmówić? Przecież spotykaliśmy się jeszcze na studiach, wiesz o tym!
Kasia opadła na kanapę, telefon zatrząsł się w jej dłoni.
— Ale ślub jest w sobotę! Suknia kupiona, goście zaproszeni, restauracja zamówiona! Kinga, jak mogłaś?!
— A co miałam zrobić? Powiedział, iż zrozumiał swój błąd. Że kocha mnie, a nie ciebie. Kasiu, przepraszam, ale serce nie sługa…
Kasia cisnęła słuchawkę na kanapę i wybuchnęła płaczem. Za oknem mżył październikowy deszcz, na stole leżała teczka z dokumentami do urzędu stanu cywilnego, a w szafie wisiała biała suknia, którą kupiła ze łzami szczęścia w oczach.
Mama weszła do pokoju, usłyszawszy płacz, usiadła obok i objęła córkę za ramiona.
— Co się stało, córeczko?
— Marek… Marek żeni się z Kingą — wyjąkała Kasia przez łzy. — Jutro idą do urzędu. A nasz ślub miał być za tydzień!
Helena Kowalska pokręciła głową i mocniej przytuliła córkę.
— Widocznie nie było wam pisane, Kasiu. To nie twój człowiek. Lepiej teraz, niż całe życie się męczyć.
— Ale dlaczego, mamo? Dlaczego zawsze jestem tylko zapasowym wyborem? — szlochała Kasia. — W szkole Krzysiek spotykał się ze mną, aż nie pojawiła się ta nowa. Na studiach Jarek przez pół roku się umizgiwał, a potem uciekł do koleżanki z roku. A teraz Marek…
Mama w milczeniu gładziła córkę po włosach. Pamiętała, jak Kasia przygotowywała się do ślubu, jak promieniała, przymierzając suknię. Marka nigdy specjalnie nie lubiła — coś w tym chłopaku ją niepokoiło. Zbyt gładki, przystojny, umiał mówić piękne słowa. Ale oczy… oczy miał puste.
— Mamo, co ja teraz zrobię? Jak ludziom w oczy spojrzę? Wszyscy wiedzą o ślubie! Ciocia Basia już kupiła bilety z Poznania, wujek Zenek wziął urlop…
— A co masz robić? Żyć dalej. Jesteś młoda, ładna, mądra. Znajdziesz swojego człowieka, prawdziwego.
Kasia podniosła zalane łzami oczy na matkę.
— A jeżeli nie znajdę? Mam już dwadzieścia siedem lat, mamo. Wszystkie koleżanki zamężne, mają dzieci. A ja jak głupia chodzę na randki i za każdym razem mam nadzieję…
— Znajdziesz — stanowczo powiedziała mama. — Na pewno znajdziesz.
Tylko nie powiedziała córce najważniejszego — iż sama przeżyła podobną historię. Że też była czyimś zapasowym wyborem, aż nie spotkała ojca Kasi. A on był zwykłym robotnikiem, nie przystojniakiem, nie bogaczem, ale kochał ją naprawdę, aż do ostatniego dnia.
Dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania. Kasia drgnęła — może to Marek? Może się rozmyślił?
Na progu stała sąsiadka, ciocia Irena, z słoikiem konfitur w dłoniach.
— Kasiu, córeczko! Słyszałam… Nie martw się tak! Facet spod ciemnej gwiazdy, ten twój Marek. Od razu wiedziałam, gdy go pierwszy raz zobaczyłam. Oczy niespokojne, ręce spocone. Nie mężczyzna, tylko taki…
— Ciociu, nie trzeba — zmęczonym głosem odparła Kasia.
— Trzeba! Trzeba mówić prawdę! Jesteś śliczna dziewczyna, pracowita, dobra. Mało takich teraz. A on głupi, iż tego nie widzi. Słuchaj, wnuczko — sąsiadka przysiadła na brzegu kanapy. — Mam siostrzeńca, Darka. Po rozwodzie, ale chłop porządny. Pracuje w fabryce, nie pije, dzieci kocha. Poznać was?
Kasia pokręciła głową.
— Nie teraz, ciociu. Nie mam ochoty na znajomości.
— No to uważaj, a ja i tak mu o tobie opowiem. Może sam kiedyś wpadnie.
Po wyjściu sąsiadki Kasia długo siedziała przy oknie, wpatrując się w deszcz. W głowie kotłowały się myśli: dlaczego tak jest? Dlaczego zawsze jest tylko przystankiem dla mężczyzn, zanim znajdą coś lepszego?
W szkole szczerze zakochała się w Krzyśku Nowaku. Był kapitanem szkolnej drużyny piłkarskiej, wszystkie dziewczyny za nim szalały. A wybrał ją — cichą, skromną Kasię z równoległej klasy. Spotykali się pół roku, Kasia myślała, iż to prawdziwa miłość. Krzysiek dawał jej samodzielnie robione kartki, odprowadzał po lekcjach, choćby przedstawił rodzicom.
A potem do szkoły przeniosła się Ola z Gdańska — wystrzałowa, modna, umiała się malować i nosiła jeansy. Krzysiek stracił dla niej głowę i już po tygodniu oświadczył Kasi, iż się rozstają.
— Nie gniewaj się — mówił, patrząc w bok. — Po prostu jesteśmy jeszcze młodzi, to za wcześnie na poważne związki. Jesteś fajna, znajdziesz sobie kogoś lepszego.
Kasia płakała wtedy dwa tygodnie i przysięgła sobie nigdy więcej nie kochać. Ale przysięgi, jak wiadomo, łatwo łamać.
Na studiach pojawił się Jarek Szymański — przystojny, inteligentny, z dobrego domu. Uczył się na piątki, szykował się na medycynę. Kasia pracowała w bibliotece i często widywała, jak uczy się do późna. Pewnego razu poprosił o pomoc w znalezieniu książki, zagadali się.
Jarek okazał się ciekawym rozmówcą, dużo czytał, marzył o zostaniu lekarzem. Kasia słuchała jego opowieści i myślała, iż może i dla niej znajdzie się miejsce w tych planach. Spotykali się trzy miesiące, Jarek mówił piękne słowa o miłości, ale gdy doszło do poważnych rozmów o przyszłości, okazało się, iż od roku pisze się z dziewczyną z innego miasta.
— Rozumiesz, KasW końcu zrozumiała, iż prawdziwa miłość nie szuka ideałów, ale przychodzi niespodziewanie i trwa właśnie dlatego, iż jest zwyczajna, jak te jesienne wieczory spędzane z Darkiem przy herbatce, podczas gdy na dworze szumi deszcz, a w sercu – cisza.