Cień z Przeszłości

polregion.pl 2 tygodni temu

**Duch**

Wracałem od rodziców na wieś, gdzie spędzali lato. Ich dom był stary i wymagał nieustannych napraw. W weekendy pomagałem tacie drobnymi pracami. Ostatnio serce mu nie dopisywało, więc starałem się odciążyć go w cięższych obowiązkach.

Tego dnia naprawiłem płot, nanosiłem wody ze studni – najpierw dla ogrodu, potem na łaźnię. Pojechałem z mamą do sklepu. Po kolacji zacząłem się pakować.

„Gdzie się wybierasz o takiej porze? Zostań do rana” – namawiała mama.

Ale obiecałem Marii, iż wrócę. Gdy już miałem wyjeżdżać, zadzwoniłem do niej. Ona też radziła zostać u rodziców.

„To znaczy, iż nie tęsknisz?” – udawałem urazę.

„Tęsknię, bardzo. Czekam” – roześmiała się.

„No to zaraz będę” – odparłem z energią.

Słońce dawno zaszło, zapadła tajemnicza, chłodna zmierzcha. Na drodze prawie nie było samochodów. Dopiero za kierownicą zdałem sobie sprawę, jak jestem zmęczony. Późne auta mijały mnie, oślepiając światłami. Już pod samym miastem na chwilę zamknąłem oczy…

„Marysia, jestem!” – krzyknąłem z progu mieszkania.

Nie odpowiedziała. Zajrzałem do kuchni. Stała przy kuchence, mieszając coś na patelni, nucąc pod nosem prostą piosenkę. „Ty marynarka, ja marynarz…” – rozpoznałem szlagier sprzed lat. Zapach smażonego mięsa drażnił nozdrza. Czulem się lekko, jakby zmęczenie zniknęło. Jak po długim, mocnym śnie. Albo może naprawdę spałem? Nie pamiętałem drogi powrotnej – jakbym przesunął się w czasie.

„Maryś” – zawołałem jeszcze raz.

Lecz ona nie zareagowała.

„Znowu w słuchawkach” – pomyślałem, ale gdy się zbliżyłem, nie było ich w jej uszach.

„Stęskniłem się i zgłodniałem” – szepnąłem jej do ucha.

Zamarła na moment, jakby nasłuchując.

„No, wreszcie” – ucieszyłem się. „Już myślałem, iż ogłuchłaś.”

W następnej chwili przykryła patelnię, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Ledwie zdążyłem odskoczyć.

„Marysia, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Otwórz oczy!” – krzyknąłem głośno.

Stałem tuż przy niej, a ona zachowywała się, jakbym był powietrzem. Nagle zadzwonił jej telefon. Minęła mnie o włos, czułem powiew na twarzy.

Zajrzałem przez jej ramię – wyświetlał się nieznany numer. Zawahawszy się, odebrała.

„Tak, to ja… Co? To jakiś błąd…” – po chwili telefon wypadł jej z dłoni. Oparła się o kanapę, zakryła twarz i wybuchnęła płaczem.

„Maryś, co się stało? Z tatą? Serce?” – pytałem, ale ona nie słyszała.

Przysiadłem przed nią, chciałem odsunąć jej dłonie od twarzy, ale ze zgrozą ujrzałem, jak moje palce przenikają przez jej ciało. Zerwałem się na równe nogi, patrząc na swoje dłonie. Marysia odsłoniła twarz, spoglądając przed siebie załzawymi oczyma.

„Leszku?” – szepnęła.

„Jestem tutaj” – odparłem, uradowany, iż wreszcie mnie dostrzegła.

Lecz jej wzrok prześlizgnął się po mnie i znów błądził po pokoju. Nie. Nie widziała mnie.

„To niemożliwe. Pomyłka…” – szepnęła, po czym wybuchnęła łkaniem.

Nagle podniosła telefon, zaczęła wybierać numer. Palce drżały jej tak bardzo, iż wciąż naciskała złe cyfry.

„Już, już…” – przyłożyła słuchawkę do ucha.

Odruchowo sięgnąłem do tylnej kieszeni dżinsów. Nie było tam telefonu. Nie usłyszałem też dzwonka.

„Zgubiłem go w samochodzie” – pomyślałem.

Marysia przerwała połączenie, wybierała ponownie.

„Anno Józefowo, mówili mi, że… Nie, Leszek jeszcze nie wrócił. Dzwonili z policji…” – przerwała, nabierając powietrza. „Lechu miał wypadek pod miastem… Nie, już go nie ma…” – powiedziała mojej matce, po czym rzuciła telefon i znów zaniosła się płaczem.

„To o mnie? Rozbiłem się? Umarłem?” – nie mogłem uwierzyć. Jak to możliwe, skoro stoję tu, przed nią. „Dlatego nie pamiętam drogi. Dlatego mnie nie widzi.” Więcej niż śmierć zdziwiło mnie to, iż nie czułem lęku ani żalu.

„Leszku, jak ja teraz żyć?” – łkała, leżąc twarzą w kanapę.

Wyciągnąłem rękę, chciałem ją pocieszyć, ale dłoń zawisła w powietrzu. Próbowałem przypomnieć sobie, co wiedziałem o duchach. Na myśl przyszedł tylko amerykański film.

„Więc tak to wygląda. A myślałem, iż bajki. Jak długo tu zostanę? Gdzie są ci, którzy mieli mnie poprowadzić?”

Czas płynął dziwnie. Zanim się zorientowałem, nastał ranek. Marysi nie było w pokoju. Nie pamiętałem, gdzie byłem. Nagle poczułem pociągnięcie – i znalazłem się w zimnym pomieszczeniu z kafelkami i metalowym stołem. Przy ścianie leżało ciało. Podszedłem bliżej i poznałem siebie – twarz była pobita, zakrwawiona. Obok stała mama, zakrywając oczy chusteczką. Tata podtrzymywał ją wpół. Marysia patrzyła nieruchomo na moje zwłoki, po jej policzkach ciekły łzy.

Wyszli z kostnicy. Za bramą czekała taksówka.

„Może jednak pojedziesz z nami, Marysiu? Razem lżej” – zapytała mama.

Marysia tylko pokręciła głową. Rodzice odjechali. Ona stała jeszcze przed budynkiem, wpatrzona w niebo, jakby szukała odpowiedzi. Dogoniłem rodziców.

„Leszku, synku” – szlochała mama.

Kierowca dopalał papierosa.

„Józef, pomyślałam… Oni nie mieli dzieci. Mieszkanie pomogliśmy kupić Leszkowi. Ona choćby nie jest wpisana, mieszka u swojej matki. Niech tam wróci.”

„Anno, jak możesz myśleć teraz o mieszkaniu?” – oburzył się tata.

„A co? Mamy jeszcze Pawła. Kończy studia, może się ożenić. Szkoda Marysi. Gdyby mieli dziecko…” – Machnęła ręką. „Oj, Leszku…” – znów zapłakała.

„Mamo, mamo” – pokiwałem głową. „Nie spodziewałem się tego po tobie.”

Wróciłem do Marysi. Szła powoli do domu.

Długo siedziała na kanapie, wpatrzona w pustkęMarysia w końcu otworzyła niebieską teczkę, znalazła polisę ubezpieczeniową na milion złotych, a ja, czując, jak światło przyciąga mnie coraz silniej, uśmiechnąłem się na widok iskry nadziei w jej oczach i odszedłem w spokoju, wiedząc, iż będzie miała szansę rozpocząć od nowa.

Idź do oryginalnego materiału