Córka, która nie jest moja

newsempire24.com 1 miesiąc temu

– Co ty wygadujesz, Ewo?! – Adam rzucił papier na stół, aż filiżanka zadźwięczała. – Jaka znów ekspertyza? Oszalałaś?
– Nie wrzeszcz na mnie – Ewa zerwała się z kanapy, oczy jej iskrzyły. – Mam prawo znać prawdę! Zosia jest do ciebie coraz mniej podobna, sam widzisz!
– To moja córka! – Adam podniósł głos. – *Nasza* córka! jeżeli wspomnisz o tej cholernym badaniu chociaż raz, to…
– No co? Co mi zrobisz? – podparła biodra, wyzywająco. – Wyrzucisz? To śmiało! Ale najpierw sprawdzimy, kto naprawdę wychowuje się pod naszym dachem!

Adam ciężko opadł na krzesło, przecierając twarz. Takiej awantury w domu jeszcze nie było. choćby gdy cisnęło ich jak diabli, nie szarpali się o coś podobnego.
– Ewuniu, co się z tobą dzieje? – spytał zmęczonym głosem. – Skąd te myśli? Zosia rodziła się w szpitalu, sam ją odbierałem. Nie pamiętasz?
– Pamiętam – syknęła żona. – Ale wątpliwości z tego nie maleją.

Ewa sięgnęła do kredensu, wyciągając album rodzinny. Rozłożyła zdjęcia przed mężem.
– Patrz – wskazała palcem. – Tu Zosia ma rok. Jasne loki, oczy niebieskie. Tu trzy lata. Nic się nie zmieniło. A tu teraz, piętnaście lat. Ciemne proste włosy, oczy piwne. Objaśnij, jak to możliwe?
– Dzieci rosną, zmieniają się – bronił się Adam. – Trudny wiek, hormony…
– Hormony nie zmieniają koloru oczu! – przerwała. – I loków w proste nie robią! A wzrost? Ma piętnaście lat, a o głowę wyższa ode mnie! Skąd ta tura, skoro my ledwo do średniej sięgamy?

Adam wpatrywał się w zdjęcia. Rzeczywiście – mała jasnowłosa dziewczynka przeobraziła się w wysoką brunetkę o niemal południowych rysach.
– Może po prababci – zająknął się niepewnie. – Genetyka to loteria.
– Po którą prababcię? – oburzyła się Ewa. – Moi rodzice jasnowłosi, twoi też. Skąd te wschodnie rysy?

Do pokoju weszła Zosia. Wysoka, smukła, z długimi ciemnymi warkoczami i wielkimi piwnymi oczami. Piękna, ale istny cudak w tym domu.
– Dlaczego krzyczycie? – spojrzała na rodziców. – Sąsiedzi już pukają w kaloryfery.
– Nic, córeczko – skwapliwie odparł Adam. – Mama trochę nadwerężona.
– Przez co? – Zosia usiadła na kanapie, podkurczając nogi. – Znów robota dała w kość?

Ewa wpatrywała się w córkę. Spokojna, opanowana – żadnych emocji jak u niej. I obca jak inna planeta.
– Zosiu, mów szczerze – spytała niespodziewanie – nigdy nie dziwiło cię, iż nie wyglądasz jak my?
– Ewa! – zirytował się Adam.
– Co Ewa? – odcięła się. – Niech odpowie. To jej też dotyczy.

Zosia wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się. Ale czy to ważne? Przecież jesteście moimi rodzicami.
– Oczywiście, córeczko – Adam objął dziewczynę. – Nie słuchaj mamy, miała dziś dzień jak z kałamarza.

Ewa z irytacją patrzyła na tę scenę. Mąż i córka rozumieli się bez słów. Ona czuła się jak intruz we własnej kuchni.
– Idź odrabiać lekcje – powiedziała. – Muszę z tatą porozmawiać.

Gdy Zosia wyszła, Adam odwrócił się do żony.
– Po co ją ranić? – spytał cicho. – Ona tu niczemu nie winna.
– A kto winien? – Ewa siadła naprzeciwko. – Adamie, chcę prawdy. jeżeli Zosia jest nasza, ekspertyza to potwierdzi. A jeżeli nie…
– A jeżeli nie, to co? – przerwał. – Wyrzucisz ją? Przestaniesz kochać?

Ewa zamarła. Sama nie wiedziała, co zrobi, gdy podejrzenia się potwierdzą.
– Kocham ją – przyznała. – Ale prawdy potrzebuję.

Adam podszedł do okna. Na podwórku dzieci grały w klasy, mamy pchały wózki – zwykły dzień bez makabrycznych zagadek.
– Ewo, a jeżeli prawda nie będzie taka, jakiej się spodziewasz? – spytał niemal szeptem. – Co wtedy?
– Nie wiem – odparła szczerze. – Ale dłużej nie umiem żyć w niepewności.

Nocą Adam przewracał się z boku na bok. Rano byli normalną rodziną, wieczorem czuł jakby wszyscy skakali po minowym polu. Obok niego także wierciła się Ewa.
– Adamie, śpisz?
– Nie.
– Przyznaj, nigdy nie było u ciebie podejrzeń?
Zawahał się.
– Były. Ale je odganiałem. Zosia jest moja, bez względu na wyniki.
– Rozumiem. Ale ja nie potrafię.

Następnego ranka przy śniadaniu Zosia wyłapała napięcie.
– Co się stało? – spytała, smarując chleb masłem.

Ciesząc się tą niezwykłą rodzinną harmonią, każde ‘cześć tato’ Jagody sprawiało, iż Czesław szeptał do Bożeny: “A widzisz, ma moje poczucie humoru!”, podczas gdy ona puszczając oko dodawała: “I moją pasję do bigosu, chociaż najlepszy i tak robi twoja mama!”, i tak żyją dalej w Gdańsku, gryząc czasem języki, gdy jakaś sąsiadka kręciła głową: “Czy Jagoda w ogóle jest wasza?!”, na co zgodnie odpowiadali: “A skądże, w 110 procentach!”, nie śmiejąc się choćby odrobinę.

Idź do oryginalnego materiału