Wejście przypomina mi trochę to z TFoH. Lubię "Takeover", ale uważam go za słaby otwieracz i tutaj refleksyja jest podobna. "Thrice" jest też ewidentnie słabszy muzycznie, ale podoba mi się niepokojąca druga część, dość skutecznie nawiązująca do tytułu płyty.
Potem mamy chaotyczny "The Liquid Eye". Może go z czasem polubię, na razie znajduję wypełniacz.
"Wind of no change" skonfundował "nowych" fanów. Nie tyle muzycznie, co lirycznie. Jakieś satanizmy w metalu, pardon, w depresyjnym progrocku? Muzycznie mamy syreniczne heh-chórki i quasi-religijne klimaty. No i zajebiście, trzeba odnaleźć Chrystusa albo chociaż Szatana, a nie kwękać, iż nic nie boli tak jak życie. Piosnka pewnie stanie się hitem na festach i już widzę oczyma wyobraźni tłumy szatanistów w koszulkach Mayhem czy innych Gorgorothów hailujących Szatana na koncertach Katatoniarzy... A nie, czekaj.
"Lilac" to kolejny kawałek, który szuka jakiegoś pomostu z dorobkiem i znów mamy reminiscencję z "Upadku serduszek", bo schematem mocno przypomina "Residual", ale niestety bez tamtego przebojowego refrenu. Ogólnie niezły kawałek.
Przy "Temporal" morda uśmiechnęła mi się bardziej, bo przypomniało mi się "Dissolving Bonds". Refren ciut płytki i nachalny. No nie ma, znowu nie ma tej przebojowości.
W drugiej części dostajemy wreszcie poduszkę i jest szansa zasnąć. No bo jak to? Żeby wyśnić koszmarki i mieć chujowe przebudzenie, to jednak trzeba zmrużyć oko. "Departure trails" świetnie sprawdza się w tej roli i nie, wcale nie ironizuję. To przyjemny wyciszacz emocji. Do tego stopnia, iż przy "Warden" myślę sobie - kurwa, już nie wybudzaj mnie tymi progrockowymi przyspieszeniami. A jednak, chce wybudzić.
"The Light Which I Bleed" to prosty, nieprzekombinowany kawałek, w którym znajduję tę średnio-późniejszą Katatonię sprzed NITND. Podoba mi się.
Zasnę jeszcze na moment na koniec tej nocy? Tak i choćby mam przyjemne sny. Jebać to, co było, trza spalić ostatecznie mosty i iść dalej z zupełnie nową tożsamością, "a tamten rękopis spalić"... "Efter Solen" to niby wypełniacz, ale kompozycyjnie może i potrzebny.
W tym koncepcie, którego może zbyt usilnie się doszukuję, powinienem być obudzony kopem w ryj. Zamykacz wprawdzie takiego mi nie oferuje, ale to dobre kawalisko z mocno emocjonalną (jak w starej Katatonii, chciałoby się napisać) końcówką.
Reasumując, nie wiem, czemu akurat teraz, po separacji z Blakkheimem, wylano na Jonasza pomyje. Chyba tak z definicji, skoro recenzenci znajdują "Lilac" hajlajtem.
Słyszę na tej płycie opowieść o rozpaczliwym poszukiwaniu tożsamości. Czy artystycznie udaną? Katatoniczny paradoks - powinna być nieudana, bo inaczej chuj strzeli depresyjny koncept.
Fundamentalne pytanie, jakie postawił zresztą Blakkheim - czy Jonasz udźwignął zespół pod tym szyldem czy powinien kontynuować pod innym, a Kata niech rip-uje. Moim skromnym "Nightmares" bardziej nawiązuje do dorobku i jest bardziej "katatoniczna" niż poprzednie dwa pełniaki. Ergo: jest to Katatonia.
Statystyki: autor: kataton88 — 11 min. temu