Cudowne poczucie dezorientacji.
Po raz pierwszy zetknęłam się z muzyką Wacława Zimpla podczas premiery filmu Piotra Domalewskiego „Cicha noc”. Był 2017 rok. Pamiętam ten moment bardzo dobrze — po prostu nie mogłam wyjść z kina. Siedziałam w fotelu zahipnotyzowana, aż z ekranu zniknęły napisy końcowe. I tak już zostało. Od tamtej pory nieustannie śledzę jego twórczość, a mój zachwyt jego muzyką nie słabnie — zarówno w przypadku projektów solowych, jak i debiutanckiego albumu „The Universe Will Take Care Of You”, nagranego wspólnie z brytyjskim producentem Jamesem Holdenem.
Artyści mieli już okazję współpracować ze sobą, czego owocem była wydana w 2020 r. nakładem wytwórni Border Community Recordings EPka „Long Weekend” — cztery utwory nagrane podczas improwizowanych sesji po jednym dziennie, bez cięć, w duchu organicznego przepływu. Efekt? Zjawiskowy pejzaż dźwiękowy, balansujący między minimalizmem a mistycznym jazzem.
Obydwaj zafascynowani ideą transu stworzyli hipnotyzujący album, który charakteryzuje się ogromną lekkością. Dla Holdena moment wejścia w stan transu rozpoczyna się, gdy „zaczyna słyszeć w środku dźwięku albo poza linearnym czasem — dźwięki wtedy nie są już tylko pojedynczymi nutami w ciągu, ale istnieją w relacji do wszystkich swoich wcześniejszych i przyszłych wersji”. Dla Zimpla trans to „stan umysłu, w którym czas się zagina, (…) a muzyka dzieje się poza decyzją”.
Ten debiutancki album improwizacji składa się z sześciu transcendentnych ścieżek. Autorzy zdecydowali się podzielić datami rejestracji każdej z nich. Utwory powstały podczas sesji między lipcem a wrześniem 2022 roku. Całość stanowi poetycką wymianę w czasie rzeczywistym, uchwycającą moment, w którym odmienne doświadczenia autorów i ich wspólne upodobanie do muzycznych tradycji z różnych stron świata splatają się w pełnej entuzjazmu harmonii — wybuch niczym nieskrępowanej twórczej energii w jej najczystszej, instynktownej formie. Słyszymy psychodeliczną elektronikę opatrzoną improwizowaną wirtuozerią. Powtarzalność fraz i motywów stają się kluczowym środkiem wyrazu, pozwalając harmonicznym napięciom powoli narastać, a następnie subtelnie się rozładowywać. Dzięki temu ma się wrażenie przebywania w przestrzeni poza czasem.
Album otwiera utwór „You Are Gods”, w którym od pierwszych chwil James Holden wprowadza słuchacza w hipnotyzujące arpeggiowe chmury – płynnie przelewające się kaskady dźwięków, gdzie rytm pełni funkcje basu, a bas przejmuje rolę wysokich rejestrów, tworząc wrażenie zniekształconej perspektywy brzmieniowej. Na tym tle wyłania się ekspresyjny klarnet altowy Wacława Zimpla, wprowadzający organiczną, niemal rytualną melodykę z wyraźnymi inspiracjami modalnymi. Zimpel wzbogaca brzmienie poprzez zastosowanie delikatnych „ziaren” dźwiękowych i przestrzennie rezonujące organy GEM, które dodają subtelnych harmonicznych odbić, pogłębiając kontemplacyjny wymiar kompozycji.
W promienistym „Sunbeam Path” syntetyczne pejzaże Holdena budowane są z użyciem organów komputerowych, ciepłych przebiegów syntezatorowych, dzwonków oraz pętli, podczas gdy Zimpel wzbogaca tę paletę o lap steel, elektryczne pianino, shakery oraz metaliczne dźwięki, które podkreślają orientalny i rytualny charakter utworu. Brzmienie nabiera tempa, prowadząc słuchacza w porywający, arpeggiowy pęd „Time Ring Rattles” – rytmicznej mandali, w której subtelne przesunięcia w harmonii i fakturze odgrywają kluczową rolę, angażując uważne słuchanie i pozostawiając przestrzeń na własną interpretację doświadczenia czasu. W odróżnieniu od poprzednich, medytacyjnych kompozycji, tutaj intensyfikacja rytmiczna, niemal mechaniczna pulsacja oraz ascetyczna harmonia stanowią wyraźne przełamanie. Podobną zmianę przynosi „Incredible Bliss”, choć tu harmonia jest bardziej rozproszona, z wyraźniejszą obecnością ciszy i otwartych dźwiękowych przestrzeni.
Utwór „Sparkles, Crystals, Miracles” wyróżnia się oniryczną fakturą, budowaną z krystalicznych, świetlistych tekstur syntezatorowych i subtelnych, punktowych akcentów instrumentalnych. Brak wyraźnych progresji harmonicznych utrzymuje kompozycję w minimalistycznym tonie, nadając jej formę bardziej zawieszoną niż linearną. Brzmienie pozostaje lekkie i eteryczne, jakby unoszące się w przestrzeni pełnej migoczących refleksów.
Całość wieńczy dziesięciominutowa koda zatytułowana tak, jak cały album — pełna perkusyjnych szmerów i miękkich, opadających fraz klarnetu, które stopniowo rozpuszczają się w narastającej fali syntezatorów i organów. Finał wypełniony jest rezonansem, przestrzenią i wzniosłością. Wraz z dodawaniem kolejnych warstw — tonów, dronów i rytmicznych przesunięć — muzyka zachowuje lekkość i wrażenie autentycznej euforii tworzenia.
Przesłuchałam ten album niezliczoną ilość razy. Utwory przechodzą w kompozycji płynnie jeden w drugi pozostawiając w poczuciu przyjemnej dezorientacji, a ta przyjemność nie ociera się w żadnym wypadku o banał.
Border Community Recordings Ltd 2025