W warszawskim szpitalu był zwyczajny dzień jak co dzień. Ludzie czekający w poczekalni tkwią w swoich myślach – raz ktoś w telefon wpatrzony, raz ktoś szeptem rozmawiał, a inni tylko w podłogę się gapili, licząc kafelki do wizyty. Pielęgniarki prześlizgiwały się ze swoim pośpiechem, lekarze po kolei wywoływali pacjentów i jakoś się żyło narzekaniem święty spokój.
Ale nagle – cisza jak makiem zasiał. Drzwi się uchylają i wchodzi starsza pani. Na sobie ma wytarty płaszcz, który już dawno dawno temu stracił kolor, w rękach starą skórzaną torbę trzyma niczym skarbu.
Spokój miała w oczach, ale zmęczenie jakby na ramionach dźwigała.
Ludzie zaczęli się na nią spozierać. Jakiś młody szepnął pod nosem:
– Wie w ogóle, gdzie przyszła?
– Pewnie pamiętniczek jej się rozsypał?
– Torbę pewnie łachami ma wypchaną, nie złotówkami.
Babcia nie słuchając nikogo podeszła do krzesła w rogu i usiadła. Nie wyglądała na zagubioną – wyglądała na swoją w tym nowoczesnym, aż przesadnie lśniącym świecie medycyny.
Minęło dziesięć minut i nagle drzwi na chirurgię się rozwierają. Wchodzi chirurg znany w całej Warszawie – doktor Adam Nowak, którego nazwisko ze złotostanu wisiało przy recepcji. Każdy go znał jak złego szeląg – pacjenci, studenci, kolegowanie. Wysoki, skupiony w zielonym stroju operacyjnym choćby ręką nie kiwnął – poszedł prosto do staruszki.
– Przepraszam, iż musiałaś czekać, Piotrusiu – chyba za wysoki byłby tytuł – powiedział chirurg, dotykając z szacunkiem jej ramienia. – Pilna sprawa. Gubię się w diagnozie.
W poczekalni zamarło powietrze. Szeptanie ucichło. Ludzie gapili się jak sroce w niebo. Ten pan, za którym reporterzy zwykle jak węgorze się kręcą, stał przed staruszką z pokorą jak uczniak przed nauczycielem.
Ciszę przerwała rejestratorka z warkoczykami:
– Zaraz… Toż to profesor Bronisława Szymańska! Ta sama, co przed laty chirurgię tutaj prowadziła!
I dopiero się zaczęło.
Ta pani nie była zwykłą emerytką. Była legendą. Kobietą, która życie ratowała, kiedy nie było tomografów, nie było robotów chirurgicznych za milion złotych.
A ten słynny chirurg przed nią? To jej uczeń. Do niej przyszedł po radę w trudnym przypadku. Bo wiedział: tylko ona znajdzie rozwiązanie tam, gdzie inni widzą tylko ścianę.
Babcia podniosła wzrok i cicho szepnęła:
– To chodźmy się przyjrzeć.
A wszyscy ci, co przed chwilą szepczeniem gryźli, oczy w podłogę wlepili jakby tam odpowiedź ich czekała.