Ludzie się wyśmiewali z ubogiej staruszki w poczekalni, aż pewnego dnia znany chirurg powiedział to…

newsempire24.com 3 tygodni temu

Dzisiaj byłem świadkiem czegoś… W szpitalnym holu głównym tego warszawskiego Szpitala Uniwersyteckiego panował zwykły poniedziałkowy nastrój. Ludzie siedzieli zanurzeni w swoich troskach – ktoś wpatrywał się w telefon, ktoś rozmawiał półgłosem, inni znudzeni wodzili wzrokiem po podłodze. Pielęgniarki przemierzały korytarze w pośpiechu, lekarze wywoływali pacjentów po kolei, wszystko toczyło się przewidywalnie.

Nagle zapadła dziwna cisza. Drzwi skrzypnęły i weszła starsza kobieta. Miała na sobie wytarty płaszcz, zszarzały od czasu, a w dłoniach kurczowo trzymała starą skórzaną torbę. Spojrzenie miała spokojne, ale przepojone głębokim zmęczeniem.

Ludzie zaczęli wymieniać znaczące spojrzenia. Słychać było szepty, szczególnie od młodszych osób:
— Wie ona w ogóle, gdzie jest?
— Może się pogubiła? Pamięć szwankuje.
— Ma w ogóle jakieś złotówki na konsultację?

Kobieta, nie zwracając na nikogo uwagi, podeszła milcząco do krzesła w kącie i usiadła. Nie wyglądała na zagubioną, raczej obcą w tym nowym, sterylnym świecie współczesnej medycyny.

Minęło ze dziesięć minut, gdy nagle rozwarły się drzwi na oddział operacyjny. Zamaszystym krokiem wszedł znany w całej Warszawie chirurg – doktor Aleksander Wiśniewski, nazwisko widniało na tablicy honorowej przy wejściu. Ceniony przez pacjentów, studentów i kolegów. Wysoki, skupiony, w zielonym stroju chirurgicznym, podszedł prosto do starszej pani, bez słowa.

— Przepraszam, iż musiałaś czekać – powiedział chirurg z szacunkiem, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Potrzebuję pilnie twojej rady. Zagmatwałem się.

Cały hol zamarł. Szepty ucichły. Ludzie nie rozumieli, co się dzieje. Ten człowiek, zwykle ścigany przez dziennikarzy, stał przed wiekową kobietą z niemal nabożną czcią.

Milczenie przerwał nagle głos pracownika rejestracji:
— Zaraz… Toż to profesor Bronisława Kowalik… Ta, która jeszcze dwadzieścia lat temu kierowała chirurgią właśnie tutaj, w tym samym szpitalu…

I wtedy wszystko się wyjaśniło.

Ta kobieta to nie była zwykła emerytka. To była legenda. Ta, która ratowała życie, gdy nie było ani współczesnych urządzeń, ani wsparcia robotów.

A ów sławny doktor Wiśniewski stojący przed nią? Był jej uczniem. Przyszła jego prośba, bo stanął przed przypadkiem, w którym nie był pewien diagnozy. Wiedział: tylko ona dostrzeże to, co jest niewidoczne dla innych.

Podniosła wzrok i odparła cicho:
— Więc chodźmy. Spójrzmy razem.

I wszyscy, którzy przed chwilą szeptali i oceniali, poczuwając się do winy, spuścili oczy.

Idź do oryginalnego materiału