Marzyła o tańcu.
Muzyka urwała się nagle, a sala zamarła. Kamila słyszała tylko własny oddech. Nagle ciszę przerwał pojedynczy klask, a chwilę później ogłuszyła ją burza oklasków. Widzowie wstali z miejsc, wielu miało łzy w oczach.
Kamila wymieniła spojrzenie z Antonim. Pochylił się i pocałował ją. Na jego ustach pozostał słonawy posmak jej łez. Oklaski stopniowo cichły, ludzie opuszczali salę. Antoni popchnął wózek z Kamilą w stronę wyjścia.
— Zmęczona?
— Nie. Jestem szczęśliwa! Dziękuję ci! — Zaśmiała się przez łzy.
***
Kamila przygotowywała kolację i spoglądała na zegar. Zaraz miał przyjść Marcin. Postawiła czajnik na gazie, gwałtownie pokroiła warzywa do sałatki. Znów spojrzała na zegar. „Spóźnia się. Zadzwonić? Nie. Znów powie, iż wyolbrzymiam, iż wymyślam sobie zdrady. Jak bardzo chcę mu wierzyć. Ale nie mogę. Nie mogę już dłużej.” — Palce zaciskały się wokół noża, aż zbielały. Potem rozluźniła dłoń, a nóż z brzękiem upadł na stół. Kamila znów spojrzała na zegar, którego wskazówki wlokły się niemiłosiernie. W końcu nie wytrzymała i wybrała numer męża. „No dalej, odpowiedz. Powiedz, iż już jesteś blisko” — błagała w myślach, ale długie sygnały tylko kłuły ją w uszy, jak szyderczy śmiech.
Odrzuciła telefon. Przesunął się po blacie i zatrzymał na samym jego skraju. „Spokojnie. Nie zwariuj. Zaraz przyjdzie…” — błagała sama siebie.
Marcin wrócił po północy. Kamila, wypłakana, zasnęła, ale gdy tylko klucz zgrzytnął w zamku, zerwała się i uniosła głowę. Pod drzwiami przedpokoju — wąska smuga światła. Wstała i gwałtownie otworzyła drzwi. Marcin ściągał buty i ze zdumienia drgnął. gwałtownie jednak opanował się i zapytał, jakby nigdy nic:
— Przestraszyłaś mnie. Dlaczego nie śpisz?
— Chcę ci spojrzeć w oczy. Obiecałeś, iż się z nią nie zobaczysz…
— Nie zaczynaj. Byłem z kumplami, oglądaliśmy mecz, piliśmy piwo…
— Nie mogę już. Nie mogę — powtórzyła Kamila, urywając jego tłumaczenia. — Nie mogę czekać i nasłuchiwać kroków za drzwiami. Dość. — Objęła rękami brzuch i weszła do pokoju, lekko pochylona, jakby nie miała siły się wyprostować.
Zwinęła się na łóżku i wybuchnęła płaczem.
— Kamila, też mam dość twojej zazdrości. Naprawdę. Nie mogę choćby kroku stąpić. Powiedziałem, iż z chłopakami się zaciąłem… — Marcin podszedł do łóżka, ale choćby nie spróbował jej przytulić, pogłaskać płaczącej żony.
— Nie mogłeś zadzwonić? Telefon znowu się rozładował? Mam dość. Wymyśliłbyś coś nowego. Piwem od ciebie nie pachnie. — Kamila westchnęła, zerwała się z łóżka i ruszyła do przedpokoju.
Gdy Marcin zrozumiał, co zamierza, było już za późno. Kamila wyciągnęła z kieszeni jego płaszcza telefon i spojrzała na ekran.
— Oddaj! — Marcin rzucił się do niej, ale Kamila odsunęła telefon.
— Cukiereczku, już jesteś w domu? Twoja żona już urządziła scenę, czy odłożyła na rano? — przeczytała słodkim, udawanym głosikiem wiadomość wyświetloną na ekranie. — I który to z twoich kumpli nazywa cię „cukiereczkiem”?
Marcin znów próbował wyrwać telefon, ale Kamila oddała go sama. Odsunęła męża, przeszła obok niego do pokoju i zaczęła się ubierać.
— Napisz swojej…, iż jesteś wolny. Wracam do mamy. Żeby jutro rano ciebie i twoich rzeczy tu nie było.
— Przestań, już noc. No dobra, nie byłem z kumplami… — zaczął Marcin i urwał.
Łzy płynęły Kamili po policzkach, a jej twarz wykrzywiła się jak na widok ohydnego szczura.
— Czego ci brakuje? — spytała cicho, znów zgarbiając się, jakby bolał ją brzuch. — Nie mogę tak dłużej. Ani sekundy z tobą nie zostanę.
Wzięła torebkę i wyszła z mieszkania. Marcin choćby nie próbował jej zatrzymać. Na ulicy Kamila zamówiła taksówkę i zadzwoniła do matki.
— Znowu się pokłóciliście? Mówiłam, iż nie można wierzyć jego obietnicom. Trzeba było odejść już wcześniej, nie wybaczać. — Mama wyrzucała jej przez telefon.
— Dobrze, mamo, pogadamy później. — Kamila przerwała rozmowę.
Ale do matki nigdy nie dojechała. Taksówka mknęła przez pusty, śpiący Wrocław, gdy z bocznej ulicy wypadło na nią SUV, prowadzony przez pijanego kierowcę. Uderzenie przyszło od strony pasażera, gdzie siedziała Kamila…
Marcin przychodził do szpitala codziennie, gdy przeniesiono ją z intensywnej terapii na oddział. Czuł się winny. Gdyby nie uległ prośbom Eweliny, żeby zostać dłużej, może nie doszłoby do kłótni, Kamila nie wsiadłaby do tej taksówki…
Lekarze mówili, iż zrobili, co mogli, iż za miesiąc, dwa Kamila wstanie. Ale ani po pół roku, ani po roku nie wstała. Nadzieja na powrót do zdrowia zniknęła. Musiała do końca życia poruszać się na wózku.
Marcin został przy niej. W domowych obowiązkach pomagała mu mama Kamili. Ale jak długo młody mężczyzna będzie opiekował się niepełnosprawną żoną? Są tacy, którzy nie porzucają. Chciał w to wierzyć. Przyzwyczajony do wygód, mając młodą, zdrową kochankę, Marcin gwałtownie zrozumiał, iż wziął na siebie zbyt wiele. Jak długo można żyć z poczuciem winy? Widzieć w oczach żony rozpacz, zmieniającą się w nienawiść? Zostawił Kamilę jej matce i odszedł.
Nadeszły dni rozpaczy i depresji. Kamila poważnie zastanawiała się, jak przerwać swoje niepotrzebne życie — połknąć garść tabletek czy rzucić się z balkonu. Ale drzwi balkonowe były wąskie. choćby gdyby wpełzła na balkon, czy udałoby się jej przewrócić przez barierkę? Lepiej tabletki… Ale matka nie zostawiała jej samej ani na chwilę. Chowała lekarstwa wysoko.
Pewnego dnia spacerowały w parku. Mama pchała wózek z Kamilą. Marcin zadbał, by w bloku zamontowano podjazdy. Na wyboistej droI wtedy właśnie Antoni ukląkł przed jej wózkiem, wziął jej dłoń i powiedział: „Może nie możemy tańczyć tak, jak marzyłaś, ale możemy stworzyć własny taniec życia, kropla po kropli, dzień po dniu.”