**Dziennik Anny Kowalskiej**
Budziliśmy się przed świtem, gdy ostry zapach spaleniny wdarł się do naszej izby jak nieproszony gość. Jerzy zerwał się z łóżka, serce waliło mu jak młot w kuźni. Noc była jasna, ale nie od księżyca — od złowrogiej łuny, która malowała na ścianach długie, tańczące cienie.
Wyskoczył do okna i zastygł. Paliło się. Nie tylko stodoła, ale całe jego życie — narzędzia, marzenia, wspomnienia. Płonęło z taką wściekłością, jakby sama zemsta przybrała postać ognia. Wiedział od razu: to nie przypadek. Ktoś to zrobił. To ból większy niż płomienie. Przez chwilę chciał się położyć, zamknąć oczy i dać się strawić tej tragedii.
Wtedy usłyszał przerażony ryk krów. Jego krów, które żywiły go i dawały siłę. Wściekłość wyrzuciła go na podwórze. Chwycił siekierę i rzucił się ku płonącej stodole. Drzwi już tliły się, parząc twarz gorącym oddechem. Kilka uderzeń — zamek pękł. Krowy, oszalałe ze strachu, wypadły na podwórze, uciekając w najdalszy kąt pastwiska.
Gdy były bezpieczne, Jerzy osunął się na ziemię. Patrzył, jak ogień pożera dziesięć lat jego życia. Przyjechał tu sam, bez grosza przy duszy, z głową pełną wiary. Pracował do upadłego, ale ostatnie lata to była klątwa: susze, choroby bydła, kłótnie z ludźmi ze wsi. A teraz — ostatni cios. Podpalenie.
W dymie dostrzegł dwie sylwetki — kobietę i chłopca. Nosili wodę, gasili płomienie kocami. Jerzy dołączył bez słów. Walczyli, aż ostatni ogień zgasł. Padli na ziemię, spaleni, ale żywi.
— Dziękuję — wykrztusił Jerzy.
— Nie ma za co — odparła kobieta. — Jestem Anna. A to mój syn, Kacper.
Siedzieli wśród zgliszcz, gdy świt rozjaśniał niebo.
— Może… ma pan dla nas pracę? — zapytała Anna.
Jerzy zaśmiał się gorzko.
— Pracy? Jest jej na lata. Ale nie mam czym zapłacić. Chcę to sprzedać i wyjechać.
Wstał, przeszedł się po podwórzu. Nagle przyszła mu myśl:
— Zostańcie. Pilnujcie gospodarstwa. Ja pojadę do miasta, spróbuję to sprzedać. Anna spojrzała na niego z nadzieją.
— Uciekliśmy — szepnęła. — Od moj— Od męża, który nas bił — dokończyła, a Jerzy, patrząc w jej oczy pełne strachu i determinacji, skinął głową, wiedząc, iż właśnie znalazł coś więcej niż pomocników — znalazł rodzinę.