– Co ty wygadujesz, mamo?! – krzyknęła Kinga, chwytając się oparcia krzesła. – Jak to obca? Przecież jestem twoją rodzoną córką!
– Nie podnoś na mnie głosu! – Maria Władysława machnęła ręką, choćby nie odrywając wzroku od gazety. – Powiedziałam, co powiedziałam. A ty kim jesteś, żeby mi rozkazywać?
– Mamo, co się dzieje? – do pokoju wpadł Tomasz, mąż Kingi. – Sąsiedzi już stukać zaczynają!
– Niech stukają – burknęła starsza pani. – W swoim domu mówię, co myślę.
Kinga opadła na kanapę, czując, jak nogi się pod nią uginają. Wszystko zaczęło się od głupstwa – poprosiła matkę, żeby nie wyrzucała resztek zupy, bo chciała ją jutro podgrzać. A w odpowiedzi usłyszała coś, w co do tej pory nie mogła uwierzyć.
– Mamo, może ciśnienie skoczyło? – ostrożnie zapytała Kinga. – Wzięłaś leki?
– Jakie ciśnienie? – Maria Władysława w końcu odłożyła gazetę i spojrzała na córkę zimnym wzrokiem. – Mówię wyraźnie – jesteś mi obca. I zawsze taka byłaś.
Tomasz wymienił z żoną zaniepokojone spojrzenie. Przez trzydzieści lat znajomości z teściową widział ją w różnych nastrojach, ale takiego wybuchu nigdy nie doświadczył.
– Maria Władysława, może wezwać lekarza? – zaproponował. – Dziś jest pani jakaś nieswoja.
– Mam się świetnie! – warknęła starsza kobieta. – Mam dość udawania! Dosyć już tej gry w szczęśliwą rodzinę!
Kinga poczuła, jak powietrze ucieka z płuc. W gardle stanął jej guzek, a w głowie kręciła się tylko jedna myśl: czy mama naprawdę tak uważa? Czy całe życie ukrywała, iż jej nie kocha?
– Mamo, co ty mówisz? – jej głos drżał. – Zawsze byłam przy tobie. Opiekowałam się tobą, gdy chorowałaś. Pomagałam finansowo, przynosiłam zakupy…
– Właśnie o to chodzi! – Maria Władysława gwałtownie wstała, gazeta upadła na podłogę. – Wszystko z litości robiłaś! Myślałaś, iż jesteś mi coś winna! A po co mi taka opieka?
– Z litości? – Kinga nie wierzyła własnym uszom. – Mamo, co ty pleciesz? Przecież cię kocham!
– Nie kłam! – starsza kobieta podeszła do okna i wpatrzyła się w podwórko. – Nikt mnie nie kocha. Ani ty.
Tomasz delikatnie wziął żonę za dłoń. Kinga była blada jak ściana i drżała.
– Chodźmy do kuchni – szepnął. – Niech się uspokoi.
– Nie – Kinga wstała. – Mamo, wytłumacz mi, co się dzieje. Dlaczego tak mówisz?
Maria Władysława odwróciła się powoli. Na jej twarzy pojawił się dziwny uśmieszek.
– Co mam tłumaczyć? Myślisz, iż nie wiem, co o mnie mówisz? Że stara, chora, wszystkim ciężarem jestem?
– Nigdy tak nie powiedziałam!
– Daj spokój! – starsza kobieta machnęła ręką. – Słyszałam, jak z mężem szeptaliście. Myśleliście, iż nie słyszę. A ja, między nami mówiąc, słuch mam doskonały.
Tomasz zmarszczył brwi. Próbował przypomnieć sobie, o czym mogli rozmawiać, by tak rozzłościć teściową.
– O czym mówiliśmy? – spytał.
– Nie pamiętasz? – Maria Władysława zmrużyła oczy. – Że trzeba mnie do domu seniora oddać. Że wam zawadzam.
Kinga westchnęła. Rzeczywiście, miesiąc temu rozmawiali z Tomaszem na ten temat. Ale nie dlatego, iż chcieli się jej pozbyć, tylko dlatego, iż się martwili. Maria Władysława coraz częściej zapominała wyłączyć gaz, czasem nie poznawała sąsiadki, z którą przyjaźniła się od lat.
– Mamo, nie chcieliśmy cię nigdzie wysyłać – próbowała wyjaśnić Kinga. – Po prostu się martwiliśmy…
– Nie opowiadaj mi bajek! – przerwała starsza kobieta. – Już wszystko wiem! Mam was dość! Dość tej sztucznej troski!
– Maria Władysława, przecież wie pani, iż ją kochamy – wtrącił się Tomasz. – Kinga nie odstępowała pani na krok podczas choroby. Noce przy pani spędzała.
– Z obowiązku! – odcięła się starsza pani. – Bo tak wypada! A prawdziwej miłości od niej nie widziałam!
Kinga poczuła, iż oczy wypełniają się łzami. Jak można tak mówić? Całe życie starała się być dobrą córką. choćby gdy było trudno, choćby gdy własne dzieci wymagały uwagi, zawsze znajdowała czas dla matki.
– Mamo, dlaczego tak mówisz? – jej głos się załamał. – Co ci złego zrobiłam?
– A co dobrego? – starsza kobieta wróciła do fotela. – Żyjesz swoim życiem, przychodzisz jak trzeba, rutynowo pytasz o zdrowie. I myślisz, iż to wystarczy?
– Ale przecież codziennie dzwonię! Kupuję leki, wzywam lekarza!
– Formalnie wszystko załatwiasz! – Maria Władysława pokręciła głową. – A gdzie była twoja dusza? Kiedy ostatnio przyszłaś bez powodu, żeby napić się herbaty i pogadać od serca?
Kinga zamyśliła się. Ostatnio ich spotkania sprowadzały się do sprawunków – leki, dokumenty, naprawy w mieszkaniu.
– Mamo, mam swoją rodzinę, pracę…
– Właśnie! – przerwała starsza kobieta. – Ty masz wszystko, a ja kogo mam? Nikogo! Siedzę sama w czterech ścianach i czekam, aż córka raczy wpaść!
– To się przeprowadź do nas! Ile razy proponowaliśmy!
– Po co? Żeby być ciężarem? Żeby wnuki patrzyły krzywo, a zięć wzdychał?
Tomasz chciał coś powiedzieć, ale Maria Władysława nie dała mu dojść do słowa.
– Myślisz, iż nie widzę? Przychodzisz, gwałtownie załatwiasz sprawy i uciekasz. Jakbyś odbębniała obowiązek!
Kinga usiadła na kanapie i zakryła twarz dłońmi. W słowach matki była odrobina prawdy, a to bolało najbardziej. Często rzeczywiście się spieszyła, myśląc o swoich sprawach.
– Starałam ci się pomagać – powiedziała cicho.
– Pomagać! – Maria Władysława prychnęła. – A pogadać ze mną jak z człowiekiem? Zapytać, co u mnie, co mnie męczy? Opowiedzieć o sobie?
– Przecież opowiadam…
– Co opowiadasz? Że w pracy gorączka, iż Zosia słabo się uczy, iż pieniędzy brak. A o tobie? O tym, co czujesz, co cię cKinga pochyliła się i przytuliła matkę mocno, czując, jak łzy spływają po twarzy, i szepnęła: „Mamusiu, przepraszam, iż nie widziałam, jak bardzo potrzebowałaś nie tylko mojej pomocy, ale i mojego serca.”.