Młoda kobieta z własnym mieszkaniem marzy o zamążpójściu…
„No i proszę, kolejna wydana za mąż. O jedną szczęśliwszą osobę więcej. Życzę dożycia złotych godów!” — powiedziała Halina Janowska, kierowniczka działu księgowości, najstarsza w zespole nie tylko stanowiskiem, ale i wiekiem, podnosząc kieliszek szampana.
„A co tak skromnie? Niech dożywają diamentowych!” — dodała żywiołowa Beata.
„Żeby tylko nie przepadła w małżeństwie” — westchnęła smutno sprzątaczka, ciocia Wanda, stojąca w drzwiach. „Dziś się ożeni, a za rok się rozpił. Oj, dziewczyny, czego wam samym nie żyje?”
„Ciocia Wando, poszłaby pani…” — odcięła się zirytowana Beata. „Jeśli pani nie trafiło się z mężem, to nie znaczy, iż nie warto wychodzić za mąż. Naszej Małgosi się poszczęściło. I przystojny, i z samochodem, i perspektywiczny. Nie słuchaj nikogo, Małgosiu, bądź szczęśliwa!” — Beata uniosła kieliszek w toast.
Małgosia wróciła z tygodniowego urlopu wziętego z okazji ślubu. Przyniosła cukierki i szampana, żeby uczcić z koleżankami z księgowości swoje zamążpójście. Uśmiechała się i promieniała jak wypolerowany samowar, ale trochę się denerwowała. Oczywiście uprzedziła świeżo upieczonego męża, iż spóźni się godzinę, trzeba się „odpłacić” przed zespołem. Ale minęły już trzy godziny, przyniesiony szampan dawno się skończył, biegły po dodatkową dostawę do sklepu, i wyglądało na to, iż nikt nie zamierzał się rozchodzić. Mąż wysyłał SMS-y, pytał, kiedy żona wróci, iż się nudzi i jest gotów przyjechać na ratunek.
„Dobra, dziewczyny, bawcie się. Ze stołu posprzątajcie, a ja rano u was umyję” — powiedziała ciocia Wanda.
„Idźcie do domu, ciocia Wando, nie martwcie się, wszystko posprzątamy” — obiecała Halina Janowska. „Dziewczyny, wypijmy na koniec. Czas do domów. Została tylko Zosia do wydania za mąż, i będzie komplet.”
„No właśnie, Zosia, czemu ty tak długo w panieństwie siedzisz? Przecież ładna jesteś, z mieszkaniem. Nikt się nie podoba, czy księcia czekasz?” — podchwyciła już solidnie podchmielona Beata.
„A co mieszkanie ma do rzeczy?” — zapytała Zosia.
„No jak to? Ile ty masz lat? W twoim wieku ja już dwójkę miałam, a Staś do szkoły chodził. U nas z mężem bywało różnie. Parę razy było blisko rozwodu. Ale powiedziałam: skoro urodziłeś, to doprowadź dzieci do rozumu, a potem możesz iść, gdzie chcesz. I teraz mam go tu.” — Beata pokazała pięść.
„Ludzie biorą ślub z miłości czy z przypadku. Miłość gwałtownie mija, zaczynają się szare dni. O dzieciach nie wspomnę. Od nieprzespanych nocy narasta rozdrażnienie, kłótnie, to i owo. Patrzysz, a tu już po rozwodzie. jeżeli mężczyzna jest porządny, zostawi mieszkanie żonie i dzieciom, a sam cieszy się wolnością w wynajętym lub w akademiku. Ale nie na długo. Wszyscy znajomi żonaci, nie ma gdzie się podziać. Wtedy zaczyna się rozglądać, czy w okolicy nie ma samotnej kobiety bez dzieci. Bo przecież nie uciekł od swoich, żeby wychowywać cudze. A tu ty — akurat taka, jak trzeba: młoda, marząca o małżeństwie, i do tego z własnym mieszkaniem. Prawdziwy skarb. Więc dziwię się, iż jeszcze jesteś sama.”
„Jakoś dziwnie to u ciebie wygląda” — obraziła się Zosia. „Nadaję się tylko dla rozwodników i bezdomnych? W trzydziestce już nie mam szans na spotkanie mężczyzny bez alimentów, tak?”
„Nie słuchaj jej, Zosiu, ona pijana, plecie głupoty. Faceci teraz nie śpieszą się z zakładaniem rodziny. Kariery budują. Chociaż… zasiedziałaś się w panieństwie” — westchnęła Halina Janowska. „Nic, my to naprawimy.”
„No widzisz, o czym mówię? — podchwyciła Beata. — Samotni i sukcesywni faceci wiedzą, ile są warci, szukają młodszych i ładniejszych. A rozwodnicy nie są tak wybredni. Dla nich liczy się, by człowiek był dobry i z mieszkaniem. Nie ma co całe życie po wynajmowanych pokojach się tułać albo z mamą mieszkać.”
„Każdy ma swoją drogę. Jednym pisane wcześnie wyjść za mąż, a choćby nie raz. Inni swoje szczęście znajdują późno. Nic nie szkodzi. Moja znajoma ma syna. Ma już trzydzieści sześć lat, nieżonaty, o ile wiem. Mądry, wykształcony, dobrze zarabia, ale z kobietami mu nie po drodze” — powiedziała Halina Janowska.
„Co, chory czy pijak, skoro nikomu nie pasuje? Trzeba jeszcze sprawdzić jego orientację, bo nagle okaże się…” — Beata zauważyła ostrzegawcze spojrzenie Haliny. „No co? Moja koleżanka…”
„Beata, dość! Masz język jak młyńskie koło. Słuchać się nie chce. Różne w życiu bywają koleje losu. A ty, Zosieńko, pomyśl. Chłopak jest dobry. Od dawna chciałam was poznać.”
„Po co w ogóle ten temat zaczęłyście? Nie wierzę w takie umawianie. Nachwalą sobie, a potem okaże się, iż zupełnie inaczej. Jakoś sobie poradzę sama.”
„Właśnie, jakoś. Gdzie ty się poznasz? Zespół u nas kobiecy, po klubach nie chodzisz. Jak się nie spodobacie, to nic, nikt was siłą żenić nie będzie. Tym bardziej iż on ma mieszkanie. Spróbować można? A nuż ci się spodoba?” — nie ustępowała Halina Janowska. „Dobra, dziewczyny, zasiedziałyśmy się, mężowie nie wpuszczą na próg.”
Dziewczyny gwałtownie posprzątały ślady uczty i rozeszły się do domów.
„Nie zamykaj się przed czasem” — powiedziała Halina Janowska, idąc z Zosią na przystanek. „Nie bez powodu zaczęłam ten temat. W sobotę mąż ma urodziny. Zaprosiłam koleżankę i jej syna. Ty też przyjdź. Przyjrzyjcie się sobie, może wam się ułoży. Zobaczymy.”
Przez kolejne dwa dni do soboty Zosia targana była wątpliwościami. Z początku nie podobał jej się ten plan, mało prawdopodobne, by coś wyszło. Mimo to wybierała strój, odświeżyła manicure.
„Ile razy obiecywałam sobie dietę? W dwa dni nie schudnę” — lamentowała Zosia przed lustrem. „Kto mnie pokocha, jeżeli ja sama siebie nie lubię? Bzdura. Nie pPo roku małżeństwa Zosia i Włodek kupili wspólne mieszkanie, a ciocia Wanda w końcu przestała wróżyć im rychły rozwód, widząc, jak szczęśliwi są razem.