Mój syn ma dziś 34 lata. Był raz żonaty, rozwiódł się, „zostawił” dzieci. Choć to nie tak – żona wyrzuciła go z mieszkania, do którego włożył mnóstwo pieniędzy i pracy. Ale oficjalnie usłyszał tylko: „Nic tu nie jest twoje, jesteś nieudacznik, dzieciom ojcem być nie potrafisz. Wynoś się”. Rozstali się nie dlatego, iż zdradzał, tylko dlatego, iż nie był bogaczem.
Nie będę go całkiem wybielać – rzeczywiście, nigdy nie miał większego zapału do pracy. Owszem, chodził do roboty, zarabiał na życie, ale na tym koniec. Do własnego biznesu zupełnie nie miał głowy. Jest zwykłym pracownikiem na budowie, i tyle. Jego ojciec był taki sam – a ja wiedziałam, iż wychodzę za niego nie dla pieniędzy, tylko dla urody. Ale w moim przypadku rozwód nastąpił przez ciągłe zdrady, więc zostałam sama i wychowałam syna bez ojca.
Już gdy się żenił, widziałam, iż przyszła synowa marzy o tym, by zrobić z niego „generała z szeregowca”. Powiedziałam jej wprost: „Nic z tego nie będzie”. A ona na to: „Jeszcze zobaczymy!”. No i zobaczyła.
W małżeństwie urodziły się dwie córeczki, rok po roku. Martwiłam się – synowa nigdy w życiu nie pracowała, syn sam ledwo wiązał koniec z końcem na niskiej pensji, a ja nie miałam jak im pomóc, bo sama zarabiam grosze. Teściowie też biedni. Po co rodzić dzieci w takich warunkach? Dobrze, iż miała własne dwupokojowe mieszkanie po dziadkach, ale to wszystko. Syn skończył tylko szkołę i technikum budowlane, więc nie miał szans na wysokie stanowisko, tym bardziej jako młody chłopak. Ale oni o niczym nie myśleli – rodziły się dzieci jedno po drugim. A potem nagle – rozwód, gdy młodsza miała dwa lata. Żona natychmiast złożyła pozew o alimenty.
Syn był zdruzgotany, próbował coś naprawić, ale nic z tego. Wrócił do mnie – mieszkamy w dwupokojowym mieszkaniu, więc każdy miał swój kąt. Był załamany, aż w końcu wyjechał na budowę do innego miasta, gdy dowiedział się, iż żona ma już nowego, bogatego, i żyją razem. Najbardziej bolało go, iż dzieci miały mówić do obcego „tato”, a własnego ojca traktować jak wroga.
Syn przestał płacić alimenty. A to zgubił dokumenty, a to mu nie zapłacili na budowie, zawsze coś. Ale w gruncie rzeczy – nie chciał płacić dzieciom, które już go nie nazywały tatą. Mówiłam mu: „One nie są winne, to matka je tak ustawiła”, ale on nie chciał słuchać. Powtarzał tylko: „Chciała biznesmena? Niech płaci biznesmen. Przyszedł na gotowe, korzystał z mieszkania, które ja urządziłem”.
Minęło sporo lat. Z synową nie mieliśmy kontaktu, wnuczek nie widziałam. Ona nic od nas nie chciała, temat jakby ucichł. Ale niedawno dowiedziałam się, iż jej związek z tamtym biznesmenem się rozpadł. I wtedy sobie o nas przypomniała. Nie znalazła syna, więc przyszła do mnie – z dokumentem. Przez te wszystkie lata nazbierało się długu alimentacyjnego – ogromna suma.
Zaczęłam płakać, tłumaczyłam, iż takich pieniędzy nie mam. A ona na to: „Ale macie mieszkanie!”. Jak mam sprzedać mieszkanie? Kupić kawalerkę i się gnieździć? A syn gdzie będzie mieszkał? I jeszcze może zabraknąć na tę kawalerkę. A synowa proponuje: „Sprzedajcie pokój syna. Za te pieniądze spłacicie dług. A jak będzie chciał, to sobie odkupi. jeżeli mu zależy”.
Nie chce się dogadać po ludzku, powiedziała, iż jeżeli w pół roku pieniędzy nie będzie, to ona już się zajmie sprawą oficjalnie. Zadzwoniłam do syna, a on tylko machnął ręką: „Nie przejmuj się, ona tak gada”. A ja spać nie mogę. W głowie tylko jedno: iż będę musiała szukać pośrednika, żeby sprzedać pokój w moim mieszkaniu. Nie dopuszczę, żeby mój syn miał wielkie kłopoty.
Co mam zrobić? Doradźcie. Nie mogę znaleźć spokoju, całymi nocami myślę tylko o tym.