Kiedyś, gdy przyszła do nas w odwiedziny, Weronika – bo tak ma na imię – jak zwykle postanowiła wyjść na spacer z wnuczką. Tym razem jednak po raz pierwszy zaproponowała, żeby zabrać ze sobą także Andrzejka. Mój syn był zachwycony i później długo chwalił „babcię Weronikę”. Zawsze mówił o niej po imieniu, a tego dnia po raz pierwszy padło słowo „babcia”.
Weronika spędziła u nas około godziny. Z euforią bawiła się z naszą ośmiomiesięczną córeczką, wspólnym dzieckiem moim i Olka. Coś jednak cały czas wydawało mi się inne, choć nie potrafiłam od razu określić, co dokładnie.
Przy wyjściu z mieszkania, w przedpokoju, Weronika wyjęła z torebki mały foliowy woreczek i podała go mężowi:
– Przywiozłam prezent dla Andrzejka. Widziałam ostatnio, iż macie komputer. To myszka – specjalna, dla osób leworęcznych.
– Mamo, po co? – Olek wyjął z opakowania mysz i obejrzał ją z każdej strony. – Przecież mamy normalną…
– Dziękujemy, Weroniko! – przerwałam szybko, żeby mąż nie powiedział czegoś niemiłego. – Andrzejkowi na pewno się spodoba. To przydatna rzecz. choćby nie pomyśleliśmy o takiej myszy. Bardzo dziękujemy za troskę.
Po moich słowach teściowa uśmiechnęła się niepewnie:
– A gdzie jest Andrzej?
– Na podwórku – odpowiedziałam, trochę zaskoczona nagłą zmianą jej tonu.
– I dobrze. W jego wieku trzeba jak najwięcej czasu spędzać na świeżym powietrzu.
Gdy tylko wyszła, Olek od razu zapytał:
– I co to miało być? Przecież mamy mysz, której każdy może używać, Andrzej świetnie sobie z nią radzi.
– Nie rozumiesz! To pierwszy raz, kiedy twoja mama przyniosła prezent tylko dla niego! Nie „przy okazji”, nie „do kompletu” – a konkretnie dla Andrzejka.
Mąż wzruszył ramionami:
– Przesadzasz. Ostatnio dostał od niej mały samochodzik. Prezent jak prezent.
Tyle iż tamten samochodzik był dorzucony do grzechotek dla wnuczki – tak zawsze robiła od narodzin naszej córki. Kupowała coś dla niej i przy okazji małą drobnostkę dla Andrzeja, jakby tylko po to, by pokazać, iż „nie zapomina” o cudzym dziecku. A ta myszka była kupiona specjalnie z myślą o nim.
Zrozumiałam też, dlaczego wcześniej czułam się nieswojo w jej obecności. Za każdym razem, gdy pojawiała się w pobliżu, miałam ochotę „schować” starszego syna – choćby jeżeli go akurat nie było. Niczego przy nim nie mówiła, ale jej chłód i niechęć czuło się w powietrzu.
Tym razem było inaczej.
Weronika nie polubiła Andrzejka od pierwszego spotkania. Mnie zresztą też – bo nie takiej synowej chciała dla swojego syna. Z czasem pogodziła się z moim istnieniem, ale mojego syna traktowała jak kogoś obcego.
Nie oczekiwałam od niej cudów – Andrzejek ma innych krewnych, którzy go kochają. Dlatego tak bardzo zaskoczyła mnie ta myszka. Nie była nam potrzebna, ale sam gest był dla mnie ważny.
Kiedy przyszła następnym razem, znów wyszła z wnuczką na spacer. I ponownie zaprosiła Andrzejka. Po powrocie był zachwycony i ciągle mówił o „babci Weronice”.
A potem sama do mnie podeszła i powiedziała:
– Wybacz mi. Andrzejko niczemu nie jest winien. Nikt nie jest. Myślałam, iż będzie przeszkadzał, iż odbierze pierwsze miejsce mojemu synowi. Był dla mnie żywym przypomnieniem o twoim poprzednim mężu. Ale kiedy zobaczyłam, jak karmi swoją siostrzyczkę, zrobiło mi się wstyd. Nie obiecuję, iż będę idealną babcią, ale babcią Weroniką mogę być.
Wzruszyłam się i po raz pierwszy objęłam ją z całego serca. Podziękowałam – i za jej syna, i za mojego.