Moja mama ogólnie jest dobrą osobą, ale ma jedną ogromną wadę. Zawsze pragnęła mieć „status” mężatki i była gotowa znieść absolutnie wszystko, byle tylko nie zostać sama.
Z tatą rozwiodła się, kiedy miałam pięć lat. A adekwatnie to on odszedł do innej kobiety. Ja tego nie pamiętam, ale z opowieści babci wiem, iż działo się tam niemało.
Mama chodziła za ojcem, prosiła, żeby wrócił, obiecywała, iż wszystko wybaczy i nigdy nie wspomni. Tak bardzo nie chciała być rozwódką, jeszcze do tego z dzieckiem.
Ojcu było to jednak kompletnie obojętne – żył już swoim nowym życiem. A babcia nieraz ciągnęła mamę niemal za rękę spod drzwi jego mieszkania, żeby się nie kompromitowała i nie kompromitowała rodziny.
W końcu mama jakoś to przeżyła, ale od tamtej pory miała wręcz obsesję na punkcie zamążpójścia. Każdego swojego faceta trzymała się jak tonący brzytwy.
Znosiła wyzwiska, zdrady, a choćby rękoczyny i alkohol. Była gotowa chudnąć, tyć, farbować włosy, zmieniać garderobę – wszystko, byle tylko zatrzymać mężczyznę przy sobie i wciągnąć go przed ołtarz.
Mnie to zawsze mierziło. Bo jej partnerzy gwałtownie obrastali w piórka, zaczynali się panoszyć i traktować nas jak darmową służbę. Mamie to odpowiadało, a ja się buntowałam. Potrafiłam się postawić, odszczekać, a ona tylko powtarzała: „Bądź cicho, nie drażnij go, bo odejdzie”.
Zaraz po maturze wyprowadziłam się od mamy i starałam się tam nie bywać. Jej postawa mnie brzydziła. Nie można tak kłaść się pod nogi, żeby ktoś po tobie deptał.
Na szczęście babcia przepisała mieszkanie na mnie, więc nie musiałam wynajmować pokoików po znajomych. Sprzedałam je i przeniosłam się do innego miasta – jak najdalej od mamy i jej „miłosnych przygód”.
Na nowym miejscu zaczęłam studia, dorabiałam, w końcu się urządziłam. Poznałam fajnego chłopaka, po dyplomie pobraliśmy się.
Mama na mój ślub nie przyjechała, bo akurat znów „układało jej się życie uczuciowe” i nie miała głowy do mnie. Szczerze? choćby się cieszyłam – bałam się, iż przyjedzie z jakimś nowym facetem i narobi wstydu.
Przez trzy lata kontaktowałyśmy się tylko telefonicznie. Dopiero gdy urodziłam córkę, mama raczyła przyjechać, żeby zobaczyć wnuczkę. Była zachwycona i nieustannie zapraszała nas do siebie.
W tym roku mała skończyła pięć lat i stwierdziliśmy, iż damy radę pojechać. Uprzedziliśmy mamę, ona zapewniała, iż już nie może się doczekać.
A na dzień przed naszym przyjazdem zaczęła kręcić. Najpierw, iż miejsca mało, potem, iż nagle robią remont.
– Oj, wiecie co, przyjedźcie, ale zamieszkajcie w hotelu? Mój mąż jest przyzwyczajony do ciszy, a z dzieckiem będzie mu ciężko – w końcu wyznała prawdziwy powód.
No tak, bo my nie mamy co robić z pieniędzmi, tylko wydawać je na hotel. Po prostu oddaliśmy bilety i nigdzie nie pojechaliśmy. Mama była obrażona, bo już nastawiła się na spotkanie z wnuczką.
Ale niech patrzy na swojego męża, który tak potrzebuje spokoju, iż w cudzym domu wprowadza własne zasady. Nic się nie zmieniło – mama wciąż biega za facetami, jakby od tego zależało jej życie.
Ja tego już oglądać nie chcę. Widziałam dość. Skoro jakiś obcy facet jest dla niej ważniejszy niż córka i wnuczka – nie mamy o czym rozmawiać.