
Panowanie Króla w Czerni rozciągnęło się w czasie... Recenzja: Venom. Tom 1
Po świetnej lekturze, jaką okazał się tom przygód Przedwiecznych, przyszedł czas na kolejną nowość ze świata Marvela. W ogóle cały miesiąc upłynie nam chyba pod czerwonym logiem tego studia. Poza małym albumikiem o, nie przygotowałem niczego od konkurencji... Ups.
Informacje/Pierwsze Wrażenia:

Venom. Tom 1 to... czyżby małe deja vu? Jeszcze niedawno (jakby wczoraj) opowiadaliśmy o nowej, horrorowej odsłonie przygód czarnego symbionta w ramach linii Marvel Fresh, a tu proszę. Szast-prast, Król w Czerni i Eddie Brock znowu na scenie. Tym razem nie opowiadamy wszystkiego od początku. To kontynuacja. Zupełnie nowa historia o niecodziennej erze dla kosmicznych symbiontów, które działają pod rządami ludzkiego władcy, próbującego oczyścić dobre imię- notabene- pasożytów. Co może pójść nie tak?

Scenarzysta, który nie daje spokoju biednemu Eddiemu i ściąga na niego nowe nieszczęścia, to nie kto inny, jak Al Ewing. Kojarzymy go z prac nad Empireum i Nieśmiertelnym Hulkiem. Historię Venoma opowie we współpracy z Ramem V, którego scenariusze poznaliśmy z Uwerturą Detective Comics i Stanem Przyszłości: Ligą Sprawiedliwości. Stronę wizualną przygotował Brian Hitch (Grób Batmana). Album ukazał się pod sztandarem wydawnictwa Egmont i klubu Świat Komiksu.
Zarys fabularny:

"Po starciu z Królem w Czerni były reporter Eddie Brock został odcięty od Venoma i rzucony na głęboką wodę… a raczej w otchłań kosmosu. Musi teraz odnaleźć się w nowej roli i przewodzić rojowi symbiontów. Nie wie jeszcze, iż właśnie zaczęła się najtrudniejsza walka w jego życiu, a pewien złowrogi podróżnik w czasie uważnie obserwuje jego ruchy… Tymczasem na Ziemi Dylan, syn Eddiego, i symbiont wciąż uczą się żyć ze sobą. Nie ułatwia im tego potężna Fundacja Życia, która uczyniła z symbiontów swój cel numer jeden. Pod nieobecność taty Dylan musi sam radzić sobie nie tylko z jej podstępami, ale też z buzującym w nim gniewem. Czy podda się tej samej mrocznej sile, której uległ kiedyś Eddie?"
Wrażenia:

Choć wyraźnie czuć zmianę scenarzysty, nowy cykl zapowiada się całkiem, całkiem. Nie ma już horroru, obrzydliwości, dreszczyków, tego dziwnego napięcia obcowania z ciemnością, grozy i rzezi. Nowy autor zaserwował nam bardziej klasyczną marvelowską historię- pełną akcji i plot twistów, które w tym wypadku, umiejętnie i zrozumiale doprowadził do końca. Polekturowe skojarzanie? Incepcja.

Jestem fanem psychodeli, jaką zaserwował Donny Cates i szczerze powiem, iż nie sądziłem, by ktoś mu dorównał. Po pierwszych stronach utwierdziłem się w tym przekonaniu. Fajnie, iż wróciliśmy do Venoma, ale no... Najlepsze już było? Właśnie- i tutaj wychodzi nam naprzeciw Al Ewing. Venom to niezaprzeczalnie inspirująca postać, więc autor- mimo niezwykle żyznego gruntu zostawionego po Królu w Czerni- ugryzł temat inaczej. Najważniejsze, iż nie stawał w szranki z Donnym. Im dalej w komiks, tym byłem bardziej wciągnięty. Jest ciekawie. A po lekturze całości- już zupełnie dobrze! Mamy klasykę- akcję, zagubienie bohatera i trochę kosmosu. Cieszę się, iż Ewing dozował całą niesamowitość, bo zwyczajnie kupił tym zabiegiem moją uwagę. W ogóle podziwiam kunszt i przyznaję, iż tym, co pozostało mi w głowie po lekturze- to zgrabnie poprowadzona historia. Od pierwszego, bardziej detektywistycznego klimatu- po odjechany w kosmos finał.

Nie spodziewajcie się zatem horroru. Przyjmijcie tę historię w takiej formie, z czystą głową, a nie pożałujecie. choćby jeżeli pojawią się jakieś niedociągnięcia- zwyczajnie będziecie się dobrze bawić... jeżeli w ogóle można użyć takiego sformułowania w stosunku do pasożytów, gniewnych i zagubionych nastolatków, czy tragicznego Eddiego Brocka. Ja z pewnością będę śledził rozwój sytuacji...
T.
Przydatne linki:
znajdziecie nas na Instagramie
TUTAJ dołączycie do nas na Facebooku
TUTAJ złapiecie własny egzemplarz