**Dziennik, 15 maja 2024**
Po ośmiu latach miłości po prostu odszedł… Powiedział, iż „tak będzie lepiej”.
Nazywam się Kinga Nowak, mam 27 lat, mieszkam w Poznaniu i jestem w tym stanie, gdy dusza krzyczy, ale nikt nie słyszy. To, co mi się przydarzyło, może wydawać się zwyczajną, choćby banalną historią. Jestem pewna, iż takich są tysiące. Ale kiedy ból dotyka ciebie osobiście, przestaje być zwykły. Rozdziera od środka, odbiera sen i nie wiesz, jak wstać rano.
Przeżyłam osiem lat z człowiekiem, którego uważałam za swojego na zawsze. Nazywał się Jakub. Poznaliśmy się, gdy miałam zaledwie dziewiętnaście lat i od tamtej pory nie rozstawaliśmy się ani na dzień. Przeszliśmy przez wszystko razem: pierwsze wynajęte mieszkanie, studenką biedę, nieprzespane noce przed egzaminami, pierwsze prace, pierwsze błędy. Dorastaliśmy razem. Znał mnie jak nikt. Wierzyłam, iż jeżeli coś jest wieczne, to właśnie my.
A tydzień temu wszystko się skończyło.
Po prostu usiadł obok i powiedział:
– Kinga, chcę, żebyśmy się rozstali. Nie czuję już, iż mamy wspólną przyszłość. Kocham cię, ale to nie to samo… Musimy się rozstać. Tak będzie lepiej dla nas obojga.
Zamarłam. Wydawało mi się, iż w pokoju zabrakło powietrza. Nie rozumiałam, co się dzieje. Nie kłóciliśmy się. Nie zdradzaliśmy. Nie było między nami dramatu, zdrady, kłamstw. Byliśmy, jak mi się zdawało, szczęśliwi. Codziennie mówił, iż mnie kocha. Każdego wieczoru przytulał mnie przed snem. Czy to wszystko było kłamstwem?
Zapytałam: – Masz kogoś?
Spuścił wzrok: – Nie. Po prostu… wszystko się zmieniło. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Już nie czuję tego, co dawniej.
A ja wciąż czuję. Kocham go. Nie tak, jak w młodości – szalenie, z huraganem w sercu. Ale głęboko, spokojnie, jak powietrze, jak oddech. On był moją rodziną. On był moim człowiekiem. A przynajmniej tak myślałam.
W głowie tysiące pytań. Może kłamał? Może zakochał się w innej? A może przestraszył się odpowiedzialności, poczuł się uwięziony? Może ktoś mu powiedział, iż w trzydziestkę życie dopiero się zaczyna, a ja stałam się częścią scenariusza, z którego trzeba uciec?
Ale dlaczego nie powiedział prawdy? Dlaczego zostawił mnie w tej próżni, gdzie wszystko się wali, ale nie ma się czego złapać?
Próbowałam z nim rozmawiać. Błagałam o wyjaśnienia. Chciałam zrozumieć. Dać nam szansę – walczyć, odbudować to, co było. Ale on był spokojny. Zbyt spokojny. I ten spokój zabijał mnie najbardziej.
Powiedział:
– Po prostu doszliśmy do końca. Nie szukaj winnych.
Ale jeżeli nikt nie zawinił, dlaczego czuję się ukarana?
Teraz jestem sama. Wracam do domu, a wszystko o nim przypomina. Jego kubek, którego nigdy nie mył. Jego poduszka, której nie potrafię wyrzucić. Szczoteczka do zębów, na której widok ręka mi drży. choćby cisza w mieszkaniu brzmi jego głosem.
Pracuję, załatwiam sprawy, uśmiecham się do znajomych. Wszyscy myślą, iż wszystko w porządku. A we mnie pustka. Tak wielka, iż chce mi się wyć.
Czytam w sieci cudze historie. Ktoś przeżył zdradę, ktoś śmierć ukochanego, ktoś rozwód z dziećmi. Próbuję sobie wmówić, iż mój ból nie jest najgorszy. Że dam radę. Że z czasem będzie lepiej. Ale na razie nie jest.
Najbardziej boli nie sama strata, ale brak zrozumienia. Byliśmy przecież razem. Byliśmy jednością. Jak można tak po prostu… odejść? Bez słowa, bez próby ratowania. Jak można kochać osiem lat i postawić kropkę?
Piszę to nie po to, by wzbudzać litość. Nie wiem tylko, jak przeżyć to milczenie. To niemożliwe pytanie: dlaczego?
Jeśli ktoś to czyta i przeżył coś podobnego – powiedz, jak sobie poradziłeś? Jak znów uwierzyć, iż miłość to nie kaprys, nie chwilowe uczucie, ale coś prawdziwego?
Jeszcze nie wiem, jak żyć dalej. Ale wiem jedno – nie byłam fałszywa. Moje uczucie było prawdziwe. I jeżeli on tego nie utrzymał, to on stracił więcej niż ja. Bo ja wciąż potrafię kochać. A on… po prostu uciekł.
**Lekcja na dziś:** Czasem ból nie ma sensu. Ale jeżeli kochasz naprawdę, to nigdy nie jest stratą – choćby gdy druga strona tego nie widzi.