24 godziny w prestiżowym muzeum, zdesperowani nowojorczycy i perspektywa dramatu – część eksponatów jest fałszywa…Miało być tempo, adrenalina i thriller. A co jest?
Książka Przyjaciele muzeum bardzo zaintrygowałą mnie opisem. Mam słabość do akcji rozgrywającej sie w zamkniętej przestrzeni i ograniczonym gronie bohaterów, wszystkie odcinki butelkowe seriali to dla mnie smakowite kąski. I teraz tak: czytając książkę, bawiłam się świetnie – ale opisy i opinie, którymi się reklamuje, uważam za grubo przesadzone.
Historia rozpoczyna się wcześnie rano w muzeum w dniu wielkiej gali dla darczyńców i fundatorów. To dzień pełen napięć i stresów dla wszystkich pracowników i wymaga pełnej mobilizacji. Każdy z nich natomiast – a postaci mamy ponad 40 (!) – przechodzi akurat jakiś osobisty kryzys, mniejszy lub większy. To choćby nie tak, iż wszystko się kumuluje. Po prostu ktoś się zmaga z przewlekłą chorobą, ktoś wspomina utraconą miłość, komuś rozpada się małżeństwo, ktoś nie umie wybrać kariery, i tak dalej. Daleko, daleko w tle przewija się wątek podrobionych dzieł sztuki.

Książka nie ma typowych rozdziałów. Przypomina raczej dziennik – czytamy pojedyncze wejścia z różnych godzin, przetasowane przez szerokie grono bohaterów. Dzień upływa podczas pracy, poprzetykany przemyśleniami pracowników z każdego wydziału. Nie byłam przekonana, ale dodaje to dynamizmu i jest naprawdę dobrze skonstruowane.
To wszystko działa. Po prostu. Postacie budzą raczej współczucie niż sympatię, ale chociaż jest ich dużo, każda się sprawdza. To zwykli ludzie na wybojach życiowych, których wszyscy doświadczamy – prawdziwi i przyziemni. Tempo zbudowane jest świetnie, zmierza do kulminacyjnego punktu – gali – oraz wciąga. Momentami się wzruszałam, odczuwałam przykrość, kibicowałam bohaterom – a czytamy opowieść wyrwaną z kontekstu ich doświadczeń życiowych.
Ale z drugiej strony, muzeum jako miejsce akcji w ogóle nie ma znaczenia. Wątek podrobionych dzieł sztuki pojawia się rzadko, nic z niego nie wynika, nie ma żadnych konsekwencji. Nie popycha akcji do przodu ani nie wpływa na działania bohaterów. Gala dla darczyńców podobnie. Thrillerem też bym tej książki nie nazwała. Nie jest to też żadne spojrzenie za kulisy branży.
Przyjaciele muzuem kojarzą mi się bardzo z Duchami Nowego Jorku – to też po prostu fragmenty życia ludzi, którzy funkcjonują w jednej przestrzeni, mają między sobą pewne więzi, ale ostatecznie są we wszystkim sami. Już prędzej wrzuciłabym te książki do kategorii powieści obyczajowych.
Czuję lekkie rozczarowanie, mimo iż bawiłam się świetnie. Zdecydowanie warto przeczytać Przyjaciół muzeum – biorąc jednak poprawkę na marketing książki, który niesłusznie ją przedstawia. Skupmy się na postaciach, a nie na scenerii. I zapomnijmy o tych nieszczęsnych dziełach sztuki.
Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Literackim. Dziękujemy!
Fot. główna: Kolaż z użyciem okładki/Wydawnictwo Literackie.