— Przyszedłem do ciebie, tato — powiedział mój syn, pośród szumu ulic w Warszawie. — Zgłaszam się na rozwód. Mam dość. Matka, czyli żona, jest leniwa. Ile jeszcze mam sam wszystko wycierać?
— Wybacz, synu — odparł ojciec, patrząc na mnie z troską.
— Za co?
— Za to, iż nie zawsze byłem dobry wobec twojej matki. To ja wina, iż w twoim sercu pojawił się mroczny zakątek myśli o rozwodzie…
— Co, nie rozwodzić się?
— Nie, nie rozwodź się… choćby nie rozważaj tego nigdy.
— Czy mam wytrwać do końca dni?
— Nie musisz wytrzymywać… Nie wytrzymujesz jej, ale własne złe nastawienie. Zmienisz się sam — zmieni się wszystko wokół.
— Jak się zmienić?
— Patrz na żonę, jak naucza Pan Bóg. Ona jest Jego darem dla ciebie. Twoją radością, pomocnicą, matką twoich dzieci. Delikatna naczynia, które Bóg dał ci w ręce, byś trzymał je łagodnie, ostrożnie, chronił… Reszta to drobnostki! jeżeli dziś czegoś nie potrafi — nauczy się. Ty też nie wszystko umiesz, co masz robić…
Jeśli coś jej nie wychodzi, podziel się swoją siłą i miłością. Gdy nie zna odpowiedzi, opowiedz wieczorem przy herbacie, przytulając ją delikatnie za ramiona… Wasza droga jest tylko wasza. Wasza miłość jest tylko wasza. Ten, kto wlewa w twoje serce nienawiść, jest WROGIEM twojego domu.
Nawet jeżeli to twoja matka… twój brat… albo najbliższy przyjaciel… Nie osądzaj ich. Przebacz. Każdemu pokaż, iż za swoją żonę, za swoją miłość możesz, jeżeli trzeba, umrzeć bez wahania, ale nikomu nie pozwolisz, by choćby słowem zranił twoją rodzinę…
— Czy i was z mamą chciano rozwodu?
— My też czasem się bardzo sprzeczaliśmy, bez „pomocników”.
Byliśmy głupi, dumni… Wy macie inne życie. Nikt nie wypędzi was od Boga. Proście Go o mądrość. Ustępujcie sobie nawzajem… Litość i pocieszenie niech będą waszymi towarzyszami… Miłość, jeżeli jej nie znasz, rośnie. Jej wielkość i wartość dostrzeżesz dopiero w głębokim wieku, kiedy wieczorem przytulisz tę samą żonę za ramiona i nie będziecie potrzebować słów…
—
Syn zamilkł. Po raz pierwszy od długiego czasu spojrzał na swoją żonę nie jako problem, ale jako człowieka, który też się męczy, ma słabości i pragnie ciepła oraz wsparcia. Zawstydziło go, iż dotąd widział tylko „wady”, a nie jej oczy, które kiedyś błyszczały euforią przy nim.
Tej nocy wrócił do domu i nie wypowiedział żadnego zarzutu. Po prostu podszedł, objął żonę i cicho rzekł:
— Przebacz mi. Nie dostrzegałem w tobie najcenniejszego daru mojego życia.
Ona się zamieszała, ale w jej oczach pojawił się płomień — ten sam, co kiedyś połączył ich serca. Nie trzeba było wielu słów. Wystarczyła cisza, dotyk i poczucie, iż wciąż są razem.
Bo prawdziwa miłość nie gaśnie — czasem zasypia pod warstwą urazów i codziennych trosk. A jeżeli podlewać ją uwagą, cierpliwością i delikatnością, budzi się i staje się silniejsza niż kiedykolwiek.