Trzecia próba
Jadwiga włożyła biały fartuch, usiadła za biurkiem i odchyliła się na oparcie krzesła. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić i skupić na pracy. W drzwiach rozległo się pukanie. „Kto tam znowu? — westchnęła w duchu. — Nie mogą dać chwili spokoju…”
Nie doczekawszy się odpowiedzi, drzwi uchyliły się, a w szparze ukazała się męska twarz.
— Można?
Jadwiga spojrzała na niego surowo.
— Wizyty od czternastej — oznajmiła stanowczo i udawała, iż czyta istotny dokument.
Po chwili zerknęła na drzwi. Mężczyzna wciąż stał w progu.
— Przecież jasno powiedziałam… — zaczęła zirytowana, ale głowa nie zniknęła.
— Już jest druga — odparł i skinął głową w stronę zegara wiszącego między oknami.
Jadwiga spojrzała na zegar. Duża wskazówka stała na dwunastce. Czas zacząć przyjmowanie pacjentów. Jej i tak kiepski humor pogorszył się jeszcze bardziej.
— Proszę wejść — westchnęła.
Drzwi otworzyły się szerzej, a do gabinetu wszedł mężczyzna. Obejrzała go wprawnym, zawodowym spojrzeniem. Zdrowo wyglądał — zadbany, wysportowany, bez śladu cierpienia na otwartej twarzy.
— Nazwisko? — spytała, sięgając po kartotekę.
— Nowak Marek Andrzej.
Usiadł na krześle, oparł łokieć o blat. Ta swoboda zirytowała Jadwigę. „Rozsiadł się jak u siebie” — pomyślała.
Znalazła jego cienką teczkę — tylko dwie notatki od okulisty.
— Słucham — burknęła, gotowa odprawić go z kwitkiem.
— Proszę pani doktor, źle sypiam. W dzień ledwo zipię, a w nocy przewracam się do rana.
— Od jak dawna?
— Od dwóch miesięcy, odkąd żona wróciła. Wyszła do kochanka, a potem nagle wróciła. I nie mam jak jej wyrzucić — dziecko mamy. Córeczkę.
— Oszczędź mi szczegółów. Proszę zrobić prześwietlenie i badania. Jak będzie gotowe, to wróci pan.
— A bez tego się nie da? — zdziwił się.
— Rzadko bywa pan w przychodni, prawda? Więc niech pan skorzysta. Raz w roku trzeba się przebadać.
— A potem znów tu? A co mam robić z bezsennością? — kręcił w rękach skierowania.
— Pozbyć się stresu. Rozejść się z żoną. Bez niej chyba pan spał?
— Chętnie, ale gdzie pójd— Ale gdzie pójdę? Mieszkanie małe, nie da się podzielić, a ona sama nie wyjdzie, a i dziecko by zostało, więc może pani przepisałaby mi jakieś tabletki na sen? — nalegał.
Jadwiga niechętnie wyjęła receptę i zaczęła wypisywać łagodne środki nasenne.
— A pani sama? To znaczy, nie zamężna? Wygląda pani na zmęczoną — nagle zapytał.
Długopis w jej dłoni zastygł. — Co pana to obchodzi? — odcięła ostro.
— Tak tylko spytałem z życzliwości. Lekarze też są ludźmi, chorują. Mąż panią zostawił?
Chciała odpowiedzieć, iż tak, przed dziesięciu laty, iż znalazł sobie młodszą i uciekł, zostawiając ją z trójką dzieci. Starszy syn dawno wyfrunął z gniazda — wyjechał do Anglii, pracował jako programista, ożenił się i nie zamierzał wracać. Córka też wyprowadziła się do Londynu, a najmłodszy, jej nadzieja na starość w towarzystwie, właśnie dziś rano, mimo jej próśb, wyjechał za siostrą.
Ocknęła się z zamyślenia.
— Proszę receptę. A badania i prześwietlenie zrobić obowiązkowo — podsunęła kartkę.
— Dziękuję — wziął ją, ale nie ruszał się z krzesła.
— Coś jeszcze? jeżeli nie, to proszę zwolnić miejsce, ludzie czekają.
— Tak, tak. Do widzenia. — Wreszcie wstał i ruszył ku drzwiom. Obrócił się — Jadwiga nie zdążyła odwrócić wzroku.
Do gabinetu weszła starsza kobieta, jedna z tych, dla których wizyta w przychodni to jedyna rozrywka.
Wieczorem, gdy zdejmowała fartuch, przypomniała sobie o pustym mieszkaniu. Ogarnęło ją przeraźliwe poczucie osamotnienia. Zacisnęła usta, by nie rozpłakać się, wciągnęła łzy i wyszła z przychodni.
— Jadwigo! — ktoś zawołał.
Obejrzała się — stał tam Nowak, jej pierwszy pacjent z dziś.
— Pomyślałem… Widać w pani oczach taki smutek. Też ma pani kłopoty? — Mówił cicho, jakby się bał, iż ktoś usłyszy. — Mnie też nie chce się wracać do domu.
Zdziwiła się. Czy aż tak widać?
— Skąd pan to wie? — odparła szorstko.
— No, nie udawajmy. Znam życie i kobiety. Nie wszystkie są takie jak moja żona. Może kawę razem wypijemy? Tylko pogadać. Myślałem o pani cały dzień. Pani z taką twarzą… szkoda, żeby tak smutna chodziła.
Jadwiga milczała. Kombinowała, jak go delikatnie odprawić.
— No i? Myśli pani, jak to ładnie zrobić? A potem dumna pójdzie pani sama w tę pustkę? — uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach.
„Cholernie spostrzegawczy” — pomyślała.
— No to chodźmy — powiedziała.
Nowak gadał o pogodzie, o nadchodzącej zimie, a Jadwiga szła obok, myśląc, iż popełnia głupstwo i iż to tylko kolejne rozczarowanie.
Ale gorąca kawa poprawiła jej humor, a Nowak opowiadał głupie dowcipy, aż w końcu się roześmiała. Potem zamówił wino. Czemu nie? Rozgrzało ją od środka, smutek stopniowo znikał, a przyszłość nie wydawała się już taka samotna.
Nie zauważyła, gdy wyznała mu o porannej kłótni z synem, o tym, iż nie widzi już sensu w życiu. Pod współczującym spojrzeniem Nowaka puściła łzę, ale gwałtownie otarła ją serwetką.
Później, chwiejąc się, wyszła z baru, trzymając się jego ramienia. Zrobiło się ciemno, a chodniki lśniły po deszczu. Nowak otworzył przed nią drzwi taksówki. Skąd ją wziął? Nie miało to znaczenia — chciała tylko zasnąć.
Pod blokiem pożegnała go, choć widziała, iż liczy na więcej.
Następnego dnia czekał na nią przed przychodnią z ogromnym bukietem. Dawno nikt jej nie obdarowywał kwiatami.
— Pan się do mnie zaleca? — spojrzała na przychodnię. Na pewno ktoś widzi. — Nie trzeba — powiedziała stanowczo i odeszła.
— Zrobiłem coś źle? — Nowak szedł za nią z kwiatami w ręku.
— Zostaw mnie — zatrzymała się nagle, a on w nią wpadł.
— Chociaż kwiaty weź.
Odepchnęła bukiet i odeszła, zostawiając go w osłupieniu.
Minęły dni, a Nowak się nie pojawiał. Ale za każdym razem, gdy wychodziła z pracy, rozglądała się, czy go nie ma.
Piątego dnia stał przed wejściem. Bez kwiatów.
— Proszę posłuchać, nie chcę żadnych związków. Niech pan znajdzie sobie młodszą.
— Nie chcę młodszą — odpowiedział spokojnie i wyglądał tak nieszczęśliwie, iż zrobiło jej się go żal.
Tego dnia Nowak był cichy, nie żartował. Szli w milczeniu, a pod jej blokiem nagle pocałował ją. Miał miękkie, ciepłe usta.
Weszła do klatki. On za nią.
„Po co?” — myślała w windzie.
W przedpokoju niepewnie stał w butach.
— Załóż kapcie po synu — powiedziała i poszła do kuchni.
Siedział przy stole, gdy wniosła wazon z kwiatami.
— Jakoś tak tu… przytulnie — szepnął.
— Myśli pan, iż dziś z panem prześpię? — spytała wprost.
Nowak przełknął ślinę.
— No cóż… A pani jest przeciw?
Spojrzała na niego długo i nagle się roześmiała. Wstał, pocałował ją poważnie, nie jak wcześniej, a potem… Został do rana.
Nie widziała go kilka dni, aż pewnego wieczoru czekał pod jej blokiem.
— Córka chorowała, nie mogłem jej zostawić — wytłumaczył.
Polubila budzić się przy jego chrapaniu, czuć jego ciepło.
„Czy ja się zakochałam? Wyjść za mąż? Dlaczego nie?” — pomyślała.
Pół roku później położył przed nią pudełeczko z pierścionkiem.
— Oświadczyny? — spytała, oglądając błyszczący kamień.
— Przymierz — poprosił.
Pasował idealnie.
— Wyjdziesz za mnie?
— Jest pan żonaty.
— Już nie. Kupiłem go drugiego dnia, gdy cię poznałem. Czekałem na rozwód.
Pobrali się w końcu w upalny czerwcowy dzień, po dwóch nieudanych próbach, gdy raz zaspani, raz przez zamknięte drzwi nie zdążyli na czas.
Teraz, gdy słyszała pukanie do drzwi, odpowiadała już weselej:”Nawet gdy czasem znów pukała samotność, wiedziała już, iż prawdziwa miłość potrafi przyjść niespodziewanie – i to właśnie Marek nauczył ją, iż na szczęście nigdy nie jest za późno”.