Wszyscy się śmiali z ubogiej staruszki w poczekalni, aż znany chirurg powiedział coś nieoczekiwanego…

newsempire24.com 1 miesiąc temu

W polskim szpitalu minął akurat zwykły dzień. Czekalnia pełna była ludzi pochłoniętych swoimi sprawami – jedni wgapiali się w telefony, inni cicho gawędzili, a część po prostu wbijała wzrok w podłogę, licząc minuty do wizyty. Pielęgniarki mknęły korytarzami w swoim zawodowym tempie, lekarze wywoływali kolejnych pacjentów, toczyło się jak zwykle.

Nagle cisza dziwnie zgęstniała. Drzwi się uchyliły i do środka weszła starsza kobieta. Miała na sobie wysłużony płaszcz, wyblakły od lat, a w dłoniach kurczowo ściskała starą, skórzaną torbę.

Patrzyła spokojnie, ale w jej oczach widać było zmęczenie.

Obecni zaczęli się zerkać. Jakaś młoda osoba zasyczała:

– Jak ona tu w ogóle trafiła?
– Może jej się przewidziało i pomyliła przychodnię z bazarem?
– Ma chociaż złotego na receptę?

Kobieta w milczeniu podeszła do krzesła w kącie i usiadła, jakby nikogo nie widząc. Nie wyglądała na zagubioną – po prostu obco w tym nowym, sterylnym świecie współczesnej medycyny.

Minęło może z dziesięć minut, gdy nagle z hukiem otwarły się drzwi z bloku operacyjnego. Do poczekalni pewnym krokiem wszedł chirurg znany w całej Łodzi – doktor Jan Kwiatkowski, którego nazwisko zdobiło przy wejściu honorową tablicę. Każdy tu go znał. Wysoki, poważny, w zielonym stroju, podszedł wprost do starszej pani, bez słowa.

– Wybacz, iż każę czekać, Genowefo Pestko – powiedział chirurg, z szacunkiem dotykając jej ramienia. – Ale pilnie potrzebuję twojej rady, profesor. Zawahałem się.

W poczekalni zamarł każdy oddech. Szeptanie ucichło. Ludzie nie mogli pojąć, co się dzieje. Ten człowiek, za którym zwykle biegali reporterzy, stał przed starszą panią z niemal nabożną czcią.

Ciszę przerwał ktoś z rejestracji:

– Chwileczkę… Toż to profesor Pestko! Ta sama, która ćwierć wieku temu kierowała tym oddziałem chirurgicznym, tutaj, w tym samym szpitalu…

I w jednej chwili wszystko stanęło na głowie.

Ta kobieta nie była byłą lekarką. Była legendą. Kimś, kto ratował życie, gdy nie było jeszcze ani tych cudownych maszyn, ani tych chirurgicznych robotów.

A ten sławny doktor Kwiatkowski przed nią? Był jej uczniem. Przyszedł po nią, bo trafił się przypadek, w którym sam nie miał pewności. Wiedział jedno: tylko ona potrafi zobaczyć to, co innym umyka.

Podniosła wzrok i rzekła spokojnie:
– No to chodźmy, kochany. Razem spojrzymy.
A ci wszyscy, którzy przed chwilą szeptali i szyderczo zerki, spuścili nagle oczy.

Idź do oryginalnego materiału