— Małgosiu, ale wytłumaczysz mi, jak to rozumieć? — Jadwiga Kowalska tkwiła w progu z siatką w dłoni i niepewnie kiwała głową. — Mąż u ciebie jest, czy nie? Wczoraj Marka widziałam, wychodził z twojego mieszkania, a dziś rano w metrze spotykam go z jakąś blondynką!
Małgorzata westchnęła, odłożyła gazetę i zaprosiła sąsiadkę do kuchni. Tłumaczyk akurat zaczynał gwizdać.
— Niech pani siada, pani Jadwigo. Wszystko jest bardziej skomplikowane, niż się zdaje. Tak, Marek to mój mąż. Oficjalnie. Pieczątka w dowodzie siedzi już siedem lat. Ale mieszkamy osobno. Każde we własnym mieszkaniu.
— Jak to osobno? — sąsiadka usiadła z impetem, wyraźnie nastawiona na dłuższą rozmowę. — Jaka to rodzina? I po co w ogóle za mąż wychodziłaś?
Małgorzata postawiła przed gością imbryk z herbatą i usiadła naprzeciw. Za oknem mżył październikowy deszcz, krople spływały po szybie jak łzy. Właśnie w taką pogodę siedem lat temu z Markiem składali papiery w urzędzie stanu cywilnego.
— Wychodziłam z miłości, oczywiście. Myślałam, będziemy żyć jak normalna rodzina. Dzieci, działka, wspólny dom. Ale gdzie tam! — Małgorzata gorzko się uśmiechnęła. — Po pół roku zrozumiałam, iż jesteśmy zupełnie różni. On kocha tłumne imprezy, ja wolę ciszę. On rozrzuca rzeczy, ja cenię porządek. On może tydzień nie myć się, a ja bez prysznica nie wyobrażam sobie dnia.
— To się rozejdź! — machnęła ręką pani Jadwiga. — Po co się męczyć?
— I tu zaczyna się najciekawsze. Rozwieść się nie możemy. Mieszkanie mamy tylko jedno, sprywatyzowane na nas dwójkę jeszcze przed ślubem. Kupowaliśmy je razem, płaciliśmy po połowie. Marek mówi: jeżeli się rozwiedziemy, trzeba sprzedać mieszkanie, podzielić pieniądze. A gdzie byśmy się podziali? Wynajmować? Nie jesteśmy już młodzi, ja mam czterdzieści trzy, on czterdzieści pięć. Gdzie wziąć tyle gotówki na czynsz?
Pani Jadwiga zamyśliła się i skinęła głową. Problem był dla niej jasny.
— I co wymyśliliście?
— Ano to. Marek mieszka w tym mieszkaniu, a ja kupiłam sobie malutkie kawalerko na krańcach miasta. Tanie, ale własne. Spłacam kredyt, ale nikt mi nie przeszkadza. Czasem do mnie wpada, kiedy mu z nudów domu doskwiera. Posiedzimy, pogadamy, jak starzy kumple. A potem wraca do siebie.
— I długo tak będziecie trwać? — sąsiadka przyglądała się Małgorzacie z ciekawością. Ta wyglądała na zmęczoną, ale spokojną.
— Nie wiem. Póki co pasuje. Oficjalnie jesteśmy małżeństwem, papierów zmieniać nie trzeba, w pracy nikt nie wtyka nosa w nieswoje sprawy. A w praktyce każdy żyje swoim życiem.
Gdy pani Jadwiga wyszła, Małgorzata długo siedziała przy oknie, dopijając ostudzoną herbatę. Deszcz przybrał na sile, a w jego szumie słychać było głosy przeszłości.
Poznali się z Markiem w pracy. On był wtedy kierownikiem działu zaopatrzenia, ona główną księgową. Wysoki, postawny, z życzliwymi oczami i ujmującym uśmiechem. Małgorzata od razu poczuła do niego sympatię.
— Małgorzato Stanisławo, czy zrobiłabyś mi towarzystwo w przerwie obiadowej? — podszedł do jej biurka w ten pamiętny czwartek. — Znam fajną kawiarenkę nieopodal.
Zgodziła się. Potem była druga, trzecia randka. Marek okazał się ciekawym rozmówcą, dużo czytał, znał się na sztuce. Rozmawiali o książkach, filmach, podróżach.
— Tak mi z tobą lekko — wyznał po miesiącu spotkań. — Rozumiesz mnie w pół słowa.
Małgorzata też czuła się przy nim swobodnie. Po rozwodzie z pierwszym mężem minęło pięć lat, prawie zwątpiła, iż znajdzie bratnią duszę.
Marek był po rozwodzie, dzieci nie miał. Mieszkał sam w trzypokojowym mieszkaniu, odziedziczonym po rodzicach.
— Za duże dla jednej osoby — narzekał. — A sprzedać szkoda, w końcu rodzinny dom.
Pół roku się spotykali, aż Marek oświadczył się. Ślub był skromny, tylko najbliżsi przyjaciele i krewni.
Pierwsze miesiące wspólnego życia minęły w euforii zakochanych. Zdawało się, iż wszystko da się naprawić, a różnice opinii to drobiazgi.
Lecz stopniowo drobiazgi przeradzały się w poważne konflikty.
— Marku, nie można przecież zostawiać brudnych talerzy w zlewozmy
Irena pogładziła Murkę po grzbiecie, patrząc, jak w jego wybrzuszeniach odbijają się cienie wieczoru, i zrozumiała, iż ta cisza, ten jej własny kąt i ta przekorna wolność, choć nienazwana w żadnym podręczniku, były właśnie jej najbardziej szczerym, własnym życiem.