JADWIGA-KUZYNKA
Moja kuzynka Jadwiga była dla mnie wzorem w dzieciństwie. Mieszkała w Warszawie, ja zaś w Krakowie. Na wakacje rodzice co roku wysyłali nas na wieś do dziadków. Tam dniem i nocą nie rozstawałyśmy się z Jadzią. To były szczęśliwe czasy.
Wszystko w siostrze mnie zachwycało: i jej zgrabna figura, i bujne falujące włosy, i modne warszawskie stroje. Choć dziś, z perspektywy lat, widzę, iż wcale nie była urodziwa.
Patrzę na zdjęcia z dzieciństwa — niziutka, pulchna dziewczynka o nieregularnych rysach twarzy. Do tego sepleniła. Ale jej wdzięk i euforia życia przyćmiewały niedoskonałości. Wokół Jadzi zawsze kręciła się chmara chłopaków.
Mogła być przywódczynią, trzymać całą bandę w ryzach. Słuchali jej bez sprzeciwu. Uchodziła za łobuziare i zuchwałą duszą. Miała niespokojną naturę. Często jej zachowanie mnie niepokoiło. Ja byłam cicha i potulna…
Pewnego razu Jadzia przywłaszczyła sobie nowiutką książkę o Kubusiu Puchatku. Wypożyczyła ją z wiejskiej biblioteki, a pod koniec lata zabrała do Warszawy. Trzęsłam się ze strachu. A nuż prawda wyjdzie na jaw! Miałyśmy wtedy po osiem lat. Dla mnie ten czyn był niewytłumaczalny. Wszak byłyśmy uczciwymi zuchami! Ale w głębi duszy podziwiałam taką siostrę!
Książkę w końcu musiałyśmy oddać. Dziadek nalegał, a do tego wygłosił długie kazanie. Babcia „potwierdziła” jego słowa pokrzywą na tyłku. Tego dnia zostałyśmy surowo ukarane i pozbawione słodyczy. Mnie za przemilczenie, jak to babcia ujęła, „niesłychanego” występku:
— Dziewczyny, nie wiecie, iż na wsi wszystkie ściany są ze szkła? Baby tylko języki rozplotkują! Przy cudzych ustach nie postawisz wrót! Wnuczki nauczyciła — złodziejki! Gdzie to słyszane?!
Słowem, to była rodzinna afera. Pewnie dlatego pamiętam ją do dziś.
Jadwiga świetnie pływała, skakała ze spadochronem (chodziła na zajęcia dla młodych spadochroniarzy), potrafiła bić się jak chłopak. Wrażeń z trzech miesięcy wakacji starczało mi na cały rok. Byłyśmy nierozłączne, choć zupełnie różne. Ona — wiatr w polu, ja — cicha woda.
Dziadek był nauczycielem. Każde lato „katował” nas dyktandami i wypracowaniami. Ja — prymuska, żadnej plamy, piękne pismo. U Jadzi — błędy, litery jak krzaki. Ale się tym nie przejmowała. Dziadek burczał:
— Jak wnuczka nauczyciela może tak brzydko pisać?!
Ona machała ręką. Babcia straszyła:
— Weronika zostanie dyrektorką, a ty, Jadziu, będziesz zamiatać ulice!
Lata mijały, dorastałyśmy. Z utęsknieniem czekałyśmy na lato, by się spotkać. Zimą pisałyśmy listy. Najpierw dziecięce sekrety, potem dziewczęce. Jak to mówią, siostra z siostrą to jak woda z wodą.
Nadszedł czas zamążpójścia. Dla mnie za wcześnie — wyszłam za mąż w wieku 17 lat, czego nie żałuję. Córkę urodziłam w 18. Skończyłam politechnikę. Jadwiga ledwo skończyła szkołę z „tróją na świadectwie”. Poszła do liceum pedagogicznego. Dziwiłam się jej wyborowi — z tą sepleniącą wymową i słabymi ocenami… Ciotka Marta (jej mama) musiała nieźle się nakłaniać, by córka ledwo otrzymała dyplom.
Później jednak Jadwiga zabrała się za doktorat. Niestety, zdrowie jej nie dopisało. Pewnie wróci do tego na emeryturze — taka już jest.
W wieku 20 lat pojechałam do Warszawy na jeden dzień, głównie by w końcu zobaczyć się z Jadzią. Nie widziałyśmy się przez lata. Chciałam też poznać jej męża, Beniamina. Nie byłam na ich ślubie. Ale nie spodziewałam się, jak ta wizyta się skończy…
Najpierw zajrzałam do ciotki Marty. Zaraz zaczęła jęczeć o zięciu:
— Weroniko, wszyscy byliśmy przeciwko temu małżeństwu! Miała świetnego kandydata na męża! I nagle pojawił się ten Benio! Tyran, zazdrośnik i babiarz! Lepszy rydz niż nic… Jadzia dała się omotać! Pewnie choćby ją bije! Ale co poradzisz? Już czekają dziecko…
Wysłuchałam jej lamentów i poszłam do Jadzi. Była w ciąży, wypiękniała, ale w oczach miała smutek. Są kobiety, które lubią grać ofiarę…
Beniamin potwierdził słowa ciotki. Ale Jadzia… Moja dumna siostra była całkowicie pod jego władzą!
Wpatrywała się w niego z uwielbieniem. Słuchała każdego słowa, choć jego słownictwo było dalekie od poezji. Dziwiłam się tej zmianie. Ale mąż i żona to jedna dusza. Beniamin czuł się jak król przy tak pokornej żonie.
Czy on ją kochał? Wątpię. Choć był przystojny — wysokA gdy wiatr poruszył gałęziami drzew, a śmiech naszych wnuków rozbrzmiał w oddali, zrozumiałam, iż życie, jak ta stara polska przypowieść, zawsze zatacza koło.