Nie było jednej chłopki

tygodnikprzeglad.pl 2 tygodni temu

Zrobiliśmy z ludowości kapitalistyczny produkt, który musi dobrze się sprzedawać

Antonina Tosiek – badaczka XX-wiecznej diarystyki ludowej, poetka i krytyczka, autorka książki „Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet” (Wydawnictwo Czarne). Doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. Laureatka Studenckiego Nobla w kategorii literatura i dziennikarstwo. Członkini redakcji naukowej kwartalnika „Czas Kultury”. Autorka tomów poetyckich „storytelling” i „żertwy” – za ten drugi otrzymała Nagrodę im. Wisławy Szymborskiej oraz Nagrodę Literacką m.st. Warszawy.

W książce wspominasz, iż często wracają do ciebie fragmenty przeczytanych pamiętników. Jeden z nich nosisz na przedramieniu.
– Wszystkie bohaterki tej książki miałam zebrane w folderze „moje dziewuchy”. Jadwiga C. to jedna z moich ukochanych dziewuch. Życie jej nie oszczędzało. Chciała się uczyć, nie mogła, ostatecznie udało jej się ukończyć trzymiesięczny kurs na Uniwersytecie Ludowym, ale musiała wrócić do domu, na gospodarstwo. A mimo wszystko w swoim pamiętniku, w tonie pełnym nadziei i przekonania, iż będzie lepiej, w 1937 r. napisała: „Ale przecież po burzy zawsze nastąpi pogoda”. Frazę „nastąpi pogoda” wytatuowałam sobie na przedramieniu, jej charakterem pisma. Urzekło mnie, iż mimo tylu zawodów i rozczarowań była gotowa z optymizmem myśleć o przyszłości. Dwa lata później wybuchła wojna, szukałam informacji, co się z nią stało, ale niczego nie znalazłam. Może w jej przypadku brak wieści to dobre wieści?

Używanie jakichś innych zdań weszło ci w nawyk?
– Mam ich całkiem sporo, m.in. od Zofii zwanej Maryśką, pamiętnikarki urodzonej w 1901 r., jednej z bohaterek rozdziału o ciele i seksualności. Uwielbiam fragmenty, w których opisuje pierwsze spotkania ze swoim mężem Jaśkiem, starał się o jej rękę, przynosząc jej „bonbony”. Chodziło o proste cukierki, nie czekoladki, bo mowa o wsi na Kujawach w latach 20., ale ja używam teraz „bonbonów” do określania wszelkich przyjemnostek. A po tym, jak Maryśka spędziła pierwszą noc ze swoim mężem, napisała: „Jeżeli to tak wygląda ta parada, to lepiej było się wziąć i utopić”. „Paradę” też ze sobą zabrałam. Takich powiedzonek, fragmentów ludowych piosenek czy dowcipów są w pamiętnikach setki. Znalazłam ślady nieco zmienionych, bo pochodzących z innych regionów, zapisywanych inną gwarą, słynnych porzekadełek mojej babci. Babcia recytowała wierszyk: „Szedł pies przez pole / ogon miał skulony / pewnie był żonaty / bo był zasmucony”. I mój najukochańszy tekst: „Nasza rzecz zaprosić, a ich nie przyjechać”.

Babci dedykujesz zresztą książkę, podobnie jak mamie i prababci, bez których nie potrafiłabyś zrozumieć żadnej z tych opowieści.
– Moja prababcia Stefania z córkami mieszkała na Wołyniu i zostały stamtąd wysiedlone. Babcia kilka opowiadała o dzieciństwie. Wracała jednak do wspomnień o swojej przyjaciółce, Ukraince, z którą chodziły raz do kościoła katolickiego, raz do cerkwi. Ale wszystkie te najjaskrawsze obrazy, cały repertuar okrucieństw związany z rzezią wołyńską, z rozrywaniem końmi, z ucieczkami przed UPA, był obecny w jej życiu.

Gdy babcia wyszła za mąż, razem z moim dziadkiem kupiła dom w Kujawsko-Pomorskiem. Mieli duże, dość nowoczesne gospodarstwo, mieszkali bardziej na obrzeżach miasteczka niż na wsi. Historia domu rodzinnego mojej mamy nie jest opowieścią o klasowej alienacji i ubóstwie – dziadkowie byli całkiem zamożnymi rolnikami. Ale dzięki mamie i babci od zawsze interesowała mnie opowieść o życiu i pracy kobiet na wsi.

W pewnym sensie szukasz wiedzy o swoich korzeniach?
– Wiedzę o korzeniach znalazłam już jakiś czas temu. Poetyka „odnajdywania”, którą często szafuje się w dyskursie wokół zwrotu ludowego, wydaje mi się dość paternalistyczna i infantylizująca. Przecież większość z nas wie, skąd pochodzi, zna historie swoich rodzin, chociaż oczywiście znaczące elementy doświadczeń pokoleń naszych babć i dziadków przez cały czas stanowią kulturowe tabu. Stąd mój projekt badawczy. Zawsze interesowała mnie kobiecość na wsi. Podczas pracy nad książką konsultowałam się z mamą. Trafiałam na wiele wątków, których nie rozumiałam albo wydawały mi się przejaskrawione. Kiedy konfrontowałam to z jej pamięcią i doświadczeniami, wspierała głos pamiętnikarek. To dotyczyło wstydu z powodu pochodzenia, internalizacji normy płci.

Twoje bohaterki przede wszystkim bały się wstydu.
– Zawstydzenia i upokorzenia. Tego, iż ktoś potwierdzi ich lęk co do braku własnej wartości, nieposiadania istotnej opowieści. Dlatego były takie odważne, bo mimo wszystkich obaw decydowały się pisać, zmierzyć z opinią kogoś obcego, kogoś z miasta, kto będzie się uważał za „lepszego” od nich. Nie tylko mieszczucha czy inteligenta, ale także po prostu mężczyzny.

Czujesz, iż w jakimś sensie jesteś stamtąd, iż masz coś z kobiet, o których piszesz?
– Czuję, ale też pilnuję się, by niczego z ich doświadczenia nie zawłaszczać. Żeby nie uzurpować sobie prawa do bycia stamtąd, o ile się nie jest. Miałam szczęście, bo urodziłam się w mieście, chodziłam do dobrych szkół, moi rodzice czytali świetne książki, po które nie musiałam jeździć do biblioteki. Ale czuję w sobie połączenie z miejscowością, w której wychowała się mama, ze specyficznym rodzajem wrażliwości i myślenia o świecie. Kilkoro mieszkańców i mieszkanek tej miejscowości stało się choćby ukrytymi bohaterami mojej debiutanckiej książki poetyckiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Nie było jednej chłopki pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału